Od kilku lat relacje dyplomatyczne polsko-rosyjskich w zasadzie istniały tylko na papierze. Teraz, od 24 lutego, Polska zdecydowanie włączyła się w pomoc napadniętej Ukrainie. Międzypartyjne podziały polityczne, choć bynajmniej nie znikły, zostały chwilowo wytłumione. Nasze społeczeństwo "en masse" ruszyło ze wsparciem dla uchodźców, w skali która zaskoczyła... samych Polaków. Jednocześnie przez naszą granicę wschodnią przechodzi realna pomoc dla walczącego z najazdem kraju. Podobnie jak państwa nadbałtyckie intensywnie lobbujemy u zachodnich sojuszników na rzecz Kijowa, oferujemy pomoc militarną, logistyczną itd. Próbujemy nie tylko podtrzymać wysoki poziom wsparcia dla potrzebujących sąsiadów, ale skłonić państwa Zachodu do zwiększenia zaangażowania dla rujnowanego przez wojska rosyjskie kraju. To ważne, bo po miesiącu pojawiają się pierwsze oznaki "medialnego znużenia" potworną wojną. Z danych dotyczących oglądalności i słuchalności wynika, że część z nas już chyba nie ma sił, aby podtrzymywać wysokie zainteresowanie konfliktem. Na pewno można coś zrobić tu - w kraju - dla uchodźców. Czy jednak może bez końca śledzić doniesienia o kolejnych ostrzałach bloków mieszkalnych? O cywilnych ofiarach wojsk rosyjskich? Wojna toczy się w mediach 24/24. Nie ma żadnych tematów wojennego tabu. Obrazy ofiar, zabitych i rannych, w mediach społecznościowych są na wyciągniecie ręki. Ponure, depresyjne wiadomości wylewają się z dużych i małych ekranów. Dopiero co rosyjski ostrzał pozbawił życia staruszka, Borysa Romanczenkę, byłego więźnia obozów koncentracyjnych. Bronimy się okazywaniem solidarności potrzebującym, warto jednak pamiętać o tym, że owo medialne znużenie wojną widzieliśmy w Syrii - i co ważne - od pewnego momentu "pozwalało" ono zbrodniarzom na większe poczucie bezkarności. Coraz mniej osób patrzyło im na ręce. Moskwa czuwa Tymczasem my, wraz z Ukrainą oraz innymi państwami regionu, lobbujemy, aby napaść Rosji na Ukrainę nikomu NIE spowszedniała. Zachęcamy inne kraje w ramach UE oraz NATO do zwiększenia pomocy i zaangażowania, zapowiadamy program "derusyfikacji" gospodarki, podpowiadamy kolejne możliwe działania. To nie przechodzi niezauważone w Moskwie. O tym właśnie przypomniał nam były prezydent Rosji, Dmitrij Miedwiediew, który - jako że był "tylko" człowiekiem Putina na tym stanowisku - powinien być chyba potraktowany jako nieformalny rzecznik prasowy Kremla. Publicznie zaprezentował pseudo-historyczne wywody, dorzucając barokowe inwektywy pod naszym adresem. Historia à la fake news Miedwiediew napisał między innymi, że naszym elitom "trudno pogodzić się z faktem, że prawie 400 lat temu Wielka Smuta zakończyła się wypędzeniem polskich okupantów z Kremla; że nie stworzono wielkiego imperium Rzeczypospolitej". Polacy przecierają oczy ze zdumienia. Pamiętamy, że wydarzenia roku 1612 stały się przyczynkiem do ustanowienia Dzień Jedności Narodowej w Rosji, ale... teraz? Wydarzenia z czasów wojny za panowania Zygmunta III Wazy dla postponowania polskiej pomocy dla najechanej militarnie Ukrainy w 2022 to naprawdę wyższa szkoła żonglowania faktami. Z przeszłości można tym samym wyciągnąć cokolwiek z XVII czy XIX wieku dla osiągnięcia dowolnego celu politycznego. Są jednak u byłego prezydenta Rosji nawiązania do bliższej nam historii. Miedwiediew, najwyraźniej strojący się także w szaty znawcy mentalności mieszkańców naszego kraju, stwierdza: "W Polsce marzą o zapomnieniu II wojny światowej. Przede wszystkim pamięci o tych radzieckich żołnierzach, którzy pokonali faszyzm, wypędzili najeźdźców z polskich miast i nie pozwolili zniszczyć Krakowa". Można wyśmiewać, można szukać "ghostwriter-ów". Nie sądzę jednak, by należało lekceważyć te "mądrości". Ten czarny PR przypomina o tym, że, po pierwsze, putinowska idea Wielkiej Rusi, która przełożyła się na agresję militarną na Ukrainę, jest głęboko zanurzona w wykrzywionej wizji przeszłości. Jeśli rzeczywistość się z ową wizją Kremla nie zgadza, to trzeba rzeczywistość nagiąć do niej przemocą. Co się właśnie dzieje. Po drugie, owe wywody mają także znaczenie doraźne. Mają bowiem pokazać nas jako patologicznych czy genetycznych rusofobów, a poprzez to osłabiać nasz głos w sprawie dalszej pomocy dla Kijowa. To ma zaś ogromne znaczenie, bo po tym, jak Putinowi udało się skutecznie zjednoczyć Zachód w wyniku agresji na niepodległą Ukrainę, będzie mu teraz zależeć na tym, aby siać między swoimi przeciwnikami ziarno niezgody.