"Wyczuwa się powiew Monachium". Nie, to nie słowa polityka z Europy Środkowej, ale brytyjskiego ministra obrony, Bena Wallace'a. Polityk przypomniał w wywiadzie, że w najbliższych dniach inwazja militarna Moskwy na Ukrainę jest bardzo prawdopodobna. Tymczasem niektóre z państw Zachodu wydają się kontynuować politykę ugłaskiwania agresora. Pytania o analogię z wydarzeniami roku 1938, gdy chwilowe porozumienie w sprawie Czechosłowacji tylko rozzuchwaliło Adolfa Hitlera, wielu politykom i publicystom nasuwa się samo. W kogo wymierzone było ostrze krytyki ministra Wallace'a? Na pewno na celowniku znalazły się Niemcy. Aktualna polityka Berlina wobec Moskwy wydaje się niezrozumiała, jeśli nie wręcz szkodliwa. Co umyka uwadze, w niemieckiej prasie przetacza się aktualnie ostra krytyka polityki zagranicznej nowego rządu. Jednak rzecz wykracza poza rok 2022. Przypomnijmy, że upadku komunizmu Berlin włożył dużo wysiłku w ukształtowanie pozytywnego wizerunku w dawnych krajach postkomunistycznych. Gesty pojednania wobec historii, intensywna współpraca gospodarcza, w zamierzeniu budowały nowy "soft power" Niemiec. Pierwsza prawdziwa rysa na wizerunku pojawiła się wraz gazociągiem "Nord Stream", co do którego oceny bardzo się różniono po jednej i po drugiej stronie rzeki Odry. W szczególności państwa nadbałtyckie, Polska i oczywiście Ukraina uważała, że gazociąg wymierzony jest w jej nie tylko gospodarczą, ale wręcz geopolityczne bezpieczeństwo regionu. Przez wiele lat kanclerz Angela Merkel uśmierzała te niepokoje rozmaitymi deklaracjami o gospodarczej naturze gazociągu. Komu zaufać? Jednak obecny kryzys wywołany przez Kreml przy okazji przekształcił się w problem zaufania do Berlina. W szczególności Ukraina - wpatrzona w Zachód, by zachować suwerenność - nagle dowiaduje się o "problemie z dostawami broni" z Niemiec. Dwuznaczne wypowiedzi czy milczenie nowego kanclerza Olafa Scholza sprawiło, że niejednemu w Kijowie ciarki przeszły po plecach. A podkreślmy, w sytuacji niecodziennego, egzystencjalnego zagrożenia wojną wszystkie oceny są wyostrzone. Niemcy znajdują się jak gdyby w punktowym świetle na scenie, a dokładniej nowy kanclerz, wobec którego oczekiwania są duże. To nie jest chyba czas na bycie "quite man of Europe", jak pisano w "The Economist". Nadmiar milczenia oraz niejasne zachowania w sprawie dozbrojenia Ukrainy przynoszą rozczarowanie i niepokój. Pacyfistyczne wyjaśnienia niemieckie oparte o interpretację II wojny światowej, które w Kijowie padły z ust Annaleny Baerbock - w chwili gdy Ukrainie grozi nowa wojna lub odebranie siłą kolejnego kawałka terytorium - mogą nie być dość przekonujące. Tym bardziej, że zachodnia prasa - w końcu - zabrała się za opisywanie tego, co my chyba wiemy doskonale. O byłym kanclerzu Gerhardzie Schroederze i jego bliskiej współpracy z Kremlem napisano już niemało. W końcu jednak zaczęto także szerzej opisywać agenturalne tło niemiecko-rosyjskiego gazociągu. Proszę sprawdzić, kim dziś jest bliski przyjaciel Władimira Putina, były oficer "Stasi", Matthias Warnig. Przed 1989 rokiem obaj grali po tej samej stronie. Skutki możliwej wojny Przywiązanie do demokratycznych wartości stoi w jawnej sprzeczności z rosyjską polityką stref wpływu. Albo uszanujemy demokratyczne aspiracje Kijowa do struktur Zachodu i jego aksjologii - albo zezwalamy na ingerencje Kremla, który prawdziwej demokracji nad Dnieprem nie pragnie. Co więcej, sformułowane żądania, by państwa przyjęte do NATO po 1997 roku nie decydowały samodzielnie o swojej polityce obronności, przywraca najgorsze strachy z przeszłości całego regionu. Być może głosy polityków z Europy Środkowej i Wschodniej wydają się na Zachodzie wciąż brzmieć zbyt mocno, wydawać się naznaczone zbytnią niechęcią do Rosji. Trzeba niezmiennie przypominać, że pojawiają się one w obliczu groźby użycia siły i kolejnego przesuwania granic międzypaństwowych. Jeśli po faktycznym zwasalizowaniu Białorusi, przyszłaby kolej na militarny podbój Ukrainy, trudno powiedzieć, dlaczego Kreml nie miałby próbować testowania dalszych możliwości ekspansji. Wówczas na pierwszej linii znajdą się państwa nadbałtyckie, potem być może Polska. "Powiew Monachium" w XXI wieku wiąże się z odbudową stref wpływu Kremla - optymalnie - w granicach z czasów Związku Radzieckiego. Jeśli wojna wybuchnie jutro (oby nie), znajdziemy się wraz z krajami nadbałtyckimi na pierwszej linii dalszej konfrontacji. Można spodziewać się zmasowanych ataków dezinformacyjnych. Do naszego kraju napłyną tysiące uchodźców z Ukrainy. Ceny energii bardziej pójdą w górę. Efekty dotkną każdego aspektu naszego życia. Nasze dotychczasowe polsko-polskie spory zbledną, a w naszej części Europy wszystko się zmieni.