Dopiero co zamartwialiśmy się rosnącymi cenami w sklepach spożywczych. Wygląda to na wierzchołek góry lodowej. Z danych, które właśnie opublikowano, wynika, że przytłaczająca większość z nas boi się dalszego wzrostu cen w 2022. Nie tylko sięgamy po towar, ale także nerwowo sprawdzamy jego cenę. Gdzie się nie ruszyć w górę także poszły ceny usług. Podrożały usługi zdrowotne, nawet... uprawianie sportu! Nawet w tak nieoczywistych miejscach, jak miejskie baseny, przeciera się oczy ze zdumienia. W Warszawie w niektórych placówkach cena podniesiona dwukrotnie. Rodzice zastanawiają się, czy jeszcze mogą sobie pozwolić na "rodzinny basen". A to tylko jeden z przykładów - i to marginalny. Na pewno wskażą Państwo własne. Trwa wojna i, choćby z tego powodu, nic nie wskazuje na to, aby można było liczyć choćby na zatrzymanie trendu. Przeciwnie, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż cenowe obawy Polaków są uzasadnione. Inne obawy Nie jest to, rzecz jasna, jedyny nasz strach. Od miesiąca na własnej skórze odczuwamy, dobrze znany naszym przodkom "strach geopolityczny". Łatwo się mówi, "państwo frontowe". Rzecz w tym, iż oznacza to nie tylko rozmieszczenie wojsk na mapie regionu, ale także to, jak czują się obywatele. Ich poziom zagrożenia wpływa na podejmowane decyzje. Jakoś mało publicznie słychać o tym, o czym dużo słychać w prywatnych rozmowach. Od wielu osób można było ostatnio usłyszeć rozważania na temat pewnej utraty poczucia bezpieczeństwa dla dalszego życia nad Wisłą. Specjaliści od prac budowlanych, jak się okazało, patrzą na własne dzieła - przed oczami zaś przelatują im obrazy z Mariupola czy Charkowa. Czy można im się dziwić? Rodzice patrzą na swoje dzieci i zastanawiają się, co dalej zrobić dla swojego potomstwa. Kraj czy zagranica? Znów, być może to nie powinno nikogo zdumiewać. W końcu tuż obok naszej granicy wschodniej rozlegają się eksplozje. A jednak przyznam, że skala wyrażanych obaw zaskakuje. Drożej i bezpieczniej? Wizyta prezydenta Joe Bidena w Polsce, którego słowa miały nas uspokoić, już należy do przeszłości. NATO będzie za nami stało murem, artykuł piąty "jest jak z żelaza" i tak dalej. Tymczasem w jednym z francuskich programów telewizyjnych można było usłyszeć pytanie "doprecyzowujące", a mianowicie; co stanie się, jeśli np. jedna rakieta rosyjska zbłądzi na polskie terytorium. Czy wtedy wybuchnie wojna? Wówczas ekspert do spraw wojskowości odpowiedział: "to zależy od kontekstu". Brzmiało to przytomnie, co sprawia, że znów mamy ciarki na plecach, niezależnie od dalszych wyjaśnień. Biden wyjechał, my zaś pozostaliśmy z naszymi obawami. Na zakończenie można dodać, że jednocześnie toczy się debata, która próbuje powiązać nasze strachy - ekonomiczne i geopolityczne - w całość. Otóż niektórzy politycy i eksperci twierdzą, że dla zwiększenia poczucia bezpieczeństwa jesteśmy gotowi dalej obniżać standard życia. Odetnijmy się od Rosji całkowicie i natychmiast, koniec z ropą i gazem! Wówczas nie tylko pomożemy sprawie ukraińskiej, ale stan naszego bezpieczeństwa poprawi się. Cóż, patrzę na sondaże na temat wzrostu cen i myślę sobie, że nawet, jeśli przychylam się do tego punktu widzenia, to wcale nie jestem pewny, czy podzielają go ze mną rodacy. A nawet jeśli podzielają go dziś, to, czy za kilka miesięcy - w obliczu drożyzny - nie zmienią przypadkiem zdania. Ten trudny temat chętniej podnoszą politycy i eksperci na Zachodzie Europy. Często można usłyszeć obawy, że ludzie NIE będą chcieli dalszego obniżania standardu życia i innych wyrzeczeń. Można tym obywatelom zarzucić geopolityczny egoizm czy hipokryzję, niemniej krytyka nie odbierze im prawa głosu w wyborach. To temat doniosły również dla nas. Jeśli naprawdę chcemy przygotować się na prawdopodobne obniżenie standardu życia - w imię ratowania naszego sąsiada w potrzebie i geopolitycznego bezpieczeństwa kraju - warto ten temat podjąć otwarcie i z wyprzedzeniem. Samo przekonanie, że "ja tak dziś uważam", to na dłuższą metę politycznie za mało.