Jednocześnie równie widzialne są ślady konania małego, średniego, ale i dużego biznesu. W centrach miast straszą liczne puste lokalne po zlikwidowanych kawiarniach czy sklepach. Do niedawna najemcy bili się o metry w atrakcyjnych lokalizacjach, teraz przez te samy witryny oglądamy wnętrza swoistych grobów przedsiębiorczości. Trudno znaleźć miejsca bardziej ponure w czasie lockdownu niż monstrualne galerie handlowe, w których błąkają się pojedynczy klienci. Ze zdumieniem i zgrozą odkrywamy ich podobieństwa do widoków znanych ze znanych grafik Piranesiego, przedstawiających ruiny starożytnych budowli. Biznes ma się zatem czego obawiać. Tym bardziej, że nie ma widoków na szybki powrót do normalności. Symulacje dotyczące szans szybkiego zaszczepienia Polaków, mówiąc eufemistycznie, nie napawają optymizmem. Pierwsze wieści ze świata o ratunku przed pandemią przyjęliśmy z nadzieją. W chwilę potem jednak krajowa rzeczywistość upomniała się o swoje. Chociaż minister Michał Dworczyk słusznie podkreśla, że opóźnienia wiążą się ze zmniejszeniem dostaw ze strony producentów szczepionek, jednak nie jest to pełen obraz. Ile byśmy nie usłyszeli od rządzących na temat "sprawnego państwa PiS-u", "dobrej zmiany" czy "walki z impossybilizmem", logistyka szczepień ujawnia prawdę o wątpliwej skuteczności polityki państwowej prowadzonej od 2015 roku. Jeśli prognozowane przez niektórych dwa lata potrzebne na zaszczepienie wszystkich Polaków to przesada, niewątpliwie zanosi się na akcję rozciągniętą na długie miesiące. Kadrowo ochrona zdrowia przecież ledwo zipie, o czym w mediach społecznościowych zawiadamiają lekarze i pielęgniarki. Czy w tym pandemicznym czasie przedsiębiorcy mają szansę przetrwać? To pytanie retoryczne. Przykład nie idzie z góry Rozlewające się po kraju weta i "sekretny" dostęp do rozmaitych usług przychodzi o tyle łatwo, że obecnie rządzący wysyłają osobliwe sygnały na temat poważnego traktowania przepisów sanitarnych. O stosunku Jarosława Kaczyńskiego do maseczek i rękawiczek oraz o głośnej sprawie udania się w ubiegłym roku na cmentarz, gdy nikomu innemu nie wolno było tego robić, nie ma co szerzej wspominać. Nasi włodarze chętnie mnożą zakazy w ramach "lockdownu", mniej chętnie zaś uciekają się do dawania dobrego przykładu obywatelom. Były minister zdrowia Łukasz Szumowski po ustąpieniu ze stanowiska zasłynął z - odradzanego innym - urlopu w ciepłych krajach. Ledwo ochłonęliśmy po sprawie narciarskich osiągnięć synów Jadwigi Emilewicz (i jej osobliwych tłumaczeniach w sprawie), a tu znów dowiadujemy się, że Jarosław Kaczyński złamał w czasie mszy św. w Starachowicach obostrzenia sanitarne. W sumie nie wiadomo, dlaczego prezes PiS tak ostentacyjnie je lekceważy, choć jednocześnie inni członkowie rządu Zjednoczonej Prawicy ostrzegają biznes, że, jeśli będzie on łamać przepisy, nie otrzyma pomocy z tarczy. Oczywiście z mediów, związanych z rządzącymi, dowiemy się, że wszystko było w porządku. Jednak, kto nie wierzy, niech sam sprawdzi w relacjach filmowych, czy polityk PiS-u wówczas nosił obowiązkową maseczkę. Skutki podwójnych standardów Jeśli dla biznesmena lockdown jest realnym zagrożeniem, ogląda takie sceny z rosnącym, a nie malejącym ciśnieniem. Pomoc w ramach tarczy zaczęła docierać do wybrańców losu w ubiegłym tygodniu. Formalności utrudniły postępowanie. Nie wiadomo, czy i kiedy wszyscy potrzebujący pomoc otrzymają. Mateusz Morawiecki zapowiedział mgliście, że odmrażanie niektórych segmentów biznesu zacznie się od lutego. Jednak nowe mutacje wirusa, które już hulają po Europie, nakazują raczej ostrożnie podchodzić do tych deklaracji. Tym bardziej w Polsce roku 2021 cisną się pytania o to, co jest na serio, a co jest tylko pustosłowiem. Kogo tak naprawdę przepisy sanitarne obowiązują, a kogo już nie muszą? Czy enuncjacji ministra Adama Niedzielskiego należy słuchać tylko jednym uchem? Jeśli nasz przykładowy biznesmen stwierdzi, że obecna polityka to stare, "dobre" podwójne standardy, nie będzie dłużej siedzieć spokojnie. Wyciąga wnioski, organizuje się, szuka osób w podobnej sytuacji i zabiera się do pisania pozwów zbiorowych. Ostrożnie można założyć, że w najbliższym czasie perforowanie polityki sanitarnej rządu będzie postępować. Odżywają tu arcypolskie kody stawiania się władzy. Już można się zastanawiać nad tym, czy przypadkiem nie powstaje nam jakieś państwo równoległe. Nie całkiem podziemne, bo - paradoksalnie - dziś występujący z nieposłuszeństwem obywatelskim biznes w ramach akcji "otwieraMY" właśnie domaga się porzucenia podwójnych standardów i polityki "mrugania okiem". Słodka nieodpowiedzialność Kontestowanie państwa i prawa III RP wyniósł PiS do władzy. Politycy rządzący, co widać było na przykładzie rodzinnej afery pani Emilewicz, miotają się w tej sprawie. Można odnieść wrażenie, że niektórzy z nich najchętniej sami przyłączyliby się do takiego ruchu protestu. Nieposłuszeństwo obywatelskie w polskiej kulturze polityczno-prawnej jest oceniane raczej przychylnie, ma swój smak przekory, buntu. Ciekawe, jak przy tej okazji w XXI wieku sięga się do rodzimych, kulturowych kodów rokoszu i weta. W ubiegłym tygodniu w radiowym wywiadzie jeden z polityków Porozumienia - tylko przypominam: znajdującego się w koalicji rządowej - powiedział, że postępowanie tych, którzy się chcą buntować, go nie dziwi. Nas chyba nie dziwi, że on tak powiedział. Powinniśmy być jednak ostrożni w odruchu sympatii. Stawianie sprawy w wałęsowskich kategoriach "za, a nawet przeciw" w demokracji oznacza wyłącznie odżegnywanie się od ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności za prowadzoną politykę sanitarną. Pod pozorem sympatyzowania z obywatelami - całkowicie rozmywa się ponoszenie winy za podejmowane decyzje. My, obywatele, niezmiennie pozostajemy z dylematem, co w polityce sanitarnej rządu ma być brane przez nas na serio, a co nie - skoro sami rządzący mają z tym problem. "Weto góralskie", "weto bałtyckie" czy "otwieraMY" to pierwsze w 2021 roku odpowiedzi wobec polityki podwójnych standardów. *** Jarosław Kuisz - "Kultura Liberalna", Uniwersytet Warszawski. Wydał ostatnio książki: "Koniec pokoleń podległości" oraz "Propaganda bezprawia".