W ostatnich dniach na osoby zaszczepione produktem AstraZeneca padł blady strach. Lotem błyskawicy media obiegły spekulacje dotyczące zgonów spowodowanych zakrzepami krwi po zastrzyku. Choćby we Włoszech zmarł 43-letni żołnierz. Chociaż sprawa wcale nie jest jasna, co tu jest przyczyną, a co skutkiem, w ubiegłym tygodniu kilka państw wstrzymało prewencyjnie szczepienia tym preparatem lub określonymi jego partiami, w tym Austria, Włochy, Islandia, Dania, Norwegia. Podobne decyzje podjęły właśnie Francja i Niemcy, choć dopiero co Niemiecka Stała Komisja ds. Szczepień (STIKO) zaleciła podawanie preparatu seniorom. Europejska Agencja Leków (EMA) na wzburzone fale opinii publicznej wylała uspokajające oświadczenie. Wynikało z niego, że z 3 mln osób, które w Europie otrzymały ten preparat, wystąpienie zakrzepów zgłoszono u 22. Podobnie Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oznajmiła, że podawanie szczepionek firmy AstraZeneca powinno być kontynuowane. Po drugiej stronie Kanału, w Wielkiej Brytanii, tę szczepionkę przyjęło już ponad 11 milionów ludzi. Aby uniknąć wybuchu paniki i załamania akcji szczepień, politycy oraz lekarze, także w Polsce, wyciągają zatem statystyki. Niedzielski nie podziela obaw Autorytety instytucjonalne, jak EMA czy WHO, zapewniają, że nie ma powodów do obaw ani do wycofywania szczepionki z obiegu. Koncern AstraZeneca także zapewnia o "wnikliwych badaniach" w trzeciej fazie testów klinicznych itd. Niezależnie od tego, kilka rządów podjęło wspomniane decyzje o własnym monitoringu skutków ubocznych preparatu. "Zgodnie z zasadą ostrożności" - wyjaśnił norweski ekspert ds. kontroli zakażeń. Warto zatem podkreślić, że na dziś (16 marca b.r.) minister zdrowia w rządzie PiS, Adam Niedzielski, nie podziela ani obaw, ani potrzeb przezorności zagranicznych kolegów. Na poparcie swojego stanowiska miał ostatnio jedynie, wspomnianą wcześniej, opinię Europejskiej Agencji Leków. Krótko mówiąc, Polska pod rządami PiS wierzy w oświadczenia europejskich instytucji mocniej niż np. Dania, Niemcy czy Francja. Eksperyment trwa Wielki eksperyment szczepionkowy trwa. W ciała milionów ludzi wstrzykiwane są preparaty, które tworzono w pośpiechu. Nie można mieć wątpliwości, że przeszły najważniejsze testy kliniczne. Jednak dzieje się to pod ogromną presją ze strony świata polityki, który obawia się kolapsu zamykanych gospodarek czy buntu wyborców. Wielu badań nad oddziaływaniem szczepionek zresztą nie ma, o czym otwarcie mówią eksperci. Nie można mówić o wiedzy na temat długofalowego oddziaływania szczepionek na człowieka, bo takowych być po prostu nie może. Brak też choćby solidnych badań porównawczych oddziaływania różnych szczepionek, które obecnie są już dostępne, na organizm człowieka (na co ostatnio zwracał uwagę Philippe Amouyel, epidemiolog z Uniwersytetu w Lille). Gdy niedawno Niemiecka Stała Komisja ds. Szczepień zalecała wstrzymanie stosowania szczepionki AstraZeneki wobec seniorów, jej przewodniczący, Thomas Mertens, powiedział, że "nigdy nie krytykował szczepionki", lecz chodzi "o zbyt mało danych". Tymczasem chcemy zaszczepić, bagatela, wszystkich ludzi na świecie. Jakość życia czy życie? Ogłoszenie kolejnego "lockdownu" na Mazowszu znów po raz kolejny przypomina, co jest stawką: jakość życia czy życie? Jak bardzo przywiązani jesteśmy do pewnego standardu naszej egzystencji (praca, rodzina, znajomi na oczekiwanym przez nas poziomie)? Czy idzie nam o samo przetrwanie za wszelką cenę? My sami udzielamy skrajnie różnych odpowiedzi - tak różnych, jak różnie nasze organizmy mogą zareagować na szczepionkę. Globalnie, lokalnie, indywidualnie gramy w loterię, bo, cóż z tego, że - jak podawano - tylko 22 osoby z 3 milionów miały problemy po szczepieniu, skoro poddajemy się zastrzykowi z myślą o tym, by wśród tych wyjątków się nie znaleźć. W Polsce przed szczepieniem podpisujemy na kartce papieru zapewnienie o doskonałym stanie zdrowia. To jednak tylko słowa, bo danego dnia nikt nas nie przecież nie zbada. W naszym kraju to jest nie do zrobienia. Ochrona zdrowia ledwo zipie, stąd zresztą "lockdowny". Z drugiej strony, ponad 45 000 zmarłych osób w Polsce było częścią rodzin, przyjaciół. Nic ich statystyki nie obchodzą, jeśli stracili kogoś, kogo kochali. Dalej: ci, którzy przeszli przez ciężkie wersje COVID-19, w pamięci mają potworne dni. Wielu z nich, choćby moja znajoma w podeszłym wieku, wyznaje, że rozmaite symptomy, złe samopoczucie i depresja ciągną się za nią, choć od choroby upłynęły już miesiące. Wreszcie ci, którzy zaszczepili się, także rzadko kiedy mówią, że było to "lekkie, łatwe i przyjemne". Pod skórą, poza preparatem, niosą też traumę i niepewność. W sieci krążą opowieści o koszmarnym dochodzeniu do siebie, nierzadko przez kilka dni. Później zaś pojawiają się nieznane wcześniej obawy i niepokoje. Czy po kilkunastu dniach od zabiegu czuję się dobrze czy wciąż źle? Czy ból głowy to ten zwykły ból głowy, czy też "coś" związanego ze szczepionką? Pytanie, jakie są objawy zakrzepu krwi, od kilkunastu dni znajduje się bardzo wysoko w wyszukiwarkach. Orgie w kościołach Z nową niepewnością już żyjemy i przyjdzie nam żyć dalej. Odbywamy wielką lekcję pokory, skromności wobec świata, zniechęcenia. Spinoza pisał w "Etyce", że skromność to smutek zrodzony z tego, co człowiek uważa za swoją bezsilność lub słabość. Może warto zatem podkreślić, że, po pierwsze - niezależnie od wątpliwości - współczesna nauka dodaje nam otuchy, co potwierdzają sondaże rosnącego poziomu zaufania do niej w dobie pandemii. Po drugie, nasi przodkowie mieli o wiele, wiele gorzej, gdy nadchodziły kolejne fale zarazy, "morowego powietrza". Większość z nas kojarzy datę 1652 z pierwszym "liberum veto". To jednak rok, w którym Polskę zalała najcięższa w baroku epidemia czarnej śmierci: "Powietrze coraz bardziej się srożyło. Już handel i poczty zupełnie ustały, wozy z rozsadzonymi końmi, pełne podróżnych z zakrytą twarzą, przebiegały przez zapowietrzone miasta. Gospody zamknięte. (...) Cmentarze oblężone trumnami, cały kraj wyglądał jak na pogrzebie. (...) Wzmagająca się gwałtowność zarazy przyprowadzała ludzi do rozpaczy i przemieniała bezwładne odrętwienie w szaleństwo". Donoszono o pojawiających się widmach "morowej dziewicy". Przed chorobą uciekano do lasów, kryto się po norach zwierząt, byle uniknąć zetknięcia z drugim człowiekiem. "Sam wiatr ludzi zabijał", pisał Wespazjan Kochowski - bo jedną z rozpowszechnionych hipotez było, że zarazy biorą się ze złego powietrza. Więzi społeczne, rodzinne popękały. Czytamy o orgiach urządzanych w polskich kościołach, które zdawały się najzdrowszymi jeszcze miejscami. Niekiedy podpalano całe wsie i miasteczka, by "oczyścić powietrze". A kolejne fale zarazy powracały w I Rzeczpospolitej w późniejszych latach tego stulecia, choćby w 1665, 1677, 1679, 1693 i 1695. I co może zaskakiwać, Polacy nauczyli się żyć z potwornymi "zarazami" w daleko trudniejszych warunkach niż nasze. W porównaniu z przodkami nasze położenie jest zatem daleko lepsze. Nawet nasza niepewność przyszłości jest mniejsza. I piszę to jako nauczyciel akademicki, który w warszawskim ZOZ-ie został właśnie zaszczepiony AstraZenecą.