W połowie lat 70. XX wieku w USA całe rodziny zasiadały po powrocie z pracy przed telewizorem. Oglądano filmy i programy rozrywkowe, nadawcy zaś dwoili się i troili, aby przeciągnąć uwagę widzów, jakże by inaczej, także sięgając po przemoc i seks. Od sceny gwałtu do godzin rodzinnych Pewnego wieczoru w 1974 roku w głównym czasie antenowym NBC wyemitowała film z sugestywną sceną gwałtu na młodej dziewczynie. Wybuchł wielki skandal. Mówiono o tym, że film zachęca do realnej przemocy. Sugerowano, iż przyczynił się do jednego z przestępstw. W praktyce jedną z uchwytnych konsekwencji owego wieczoru było wprowadzenie tzw. Family Viewing Hour rok później. Na każdą stację telewizyjną nałożono obowiązek nadawania treści przyjaznych dla rodziny wieczorami od godziny 20 do 21. Chociaż familijne godziny znikły dwa lata później, jednak część stacji przez długi czas podtrzymywała to rozwiązanie w praktyce. W takich ramach miał zmieścić się na przykład, popularnych kiedyś także i u nas, "The Cosby Show" produkowany dla NBC. Właśnie rodzinny wizerunek przyczynił się do popularności aktora, którego zgoła nierodzinne zachowania ujawniono po latach. Wkracza "Squid game" Wszystko to wydaje się opowieścią o czasach bezpowrotnie minionych. W dobie serwisów oferujących dostęp do filmów i seriali bez limitów, a także dowolnych idiotyzmów wrzucanych non stop do sieci przez użytkowników, unicestwione zostały jakiekolwiek godziny, w których użytkownik nie jest narażony na wspomniane treści. Oznacza to radykalną zmianę w przechodzeniu przez okres dzieciństwa. Psycholog oczywiście zwróci uwagę rodzicom, że należy treści dobierać do etapu rozwoju dziecka. W praktyce, gdy tylko pociechy uzyskają swobodny dostęp do sieci, w ogóle trudno mówić o treściach niestosownych do wieku. Rozmaite filtry na treści raczej uspokajają sumienia rodziców niż realnie rozwiązują problem. ZOBACZ: Squid game, czyli jak zabawa zmienia się w piekło Dawniej decydowano, czy film w kinach będzie dozwolony od 12, 15 czy 18 lat. Aktualnie dziecko i nastolatki poznają treści na każdy temat: od pornografii po egzekucje. Można odciąć potomstwo od sieci, wówczas jednak - rykoszetem - wykluczy się je z grona on-line'owych rówieśników. Pandemia ze zdalnym nauczaniem w szkołach ujawniła fikcyjność takich retro-pomysłów. Rodzic, również w naszym kraju, chcąc, nie chcąc, musi się dostosować do cyfrowych okoliczności - i co najwyżej z pewnym wyprzedzeniem informować pociechy o tym, co mogą one ujrzeć na ekranie. To zadanie pod wieloma względami pionierskie. I tu wracamy do wspomnianego serialu. Czy i jak opowiadać o setkach zabitych ludzi w "Squid Game", dzieła niebywale popularnego w Polsce? Dzieciństwo w grze Z grubsza rzecz biorąc, serial w konwencji gry komputerowej opowiada o nieszczęśnikach, którzy z powodu długów decydują się na udział w zabawie o pieniądze. W grze można stracić życie, jednak tłum ludzi, zamiast się zbuntować, decyduje się na udział. Uniwersalność południowo-koreańskiej produkcji jest maksymalna: scenografia, stroje, dialogi, muzyka - wszystko to już gdzieś słyszano i widziano. W złożonych na nowo elementach widz z Polski może odnaleźć się bez problemu. Siłą filmu jest, po pierwsze, takie przedstawienie bohaterów, aby ich nagła śmierć nie pozostawiła widzów obojętnymi. Można sobie wyobrazić, że niejedna osoba będzie szlochać widząc danego bohatera z poderżniętym gardłem czy roztrzaskaną głową. Po drugie, zrealizowanie cichego marzenia milionów graczy, by fikcja stała się rzeczywistością, by można było przekroczyć granicę urządzeń i znaleźć się w samym środku gry. Wówczas dreszcz emocji będzie większy, życie stanie się "prawdziwsze". To zamazanie granic sprawia, że serial okazuje się atrakcyjny dla widzów, szczególnie po godzinach przed ekranami w pandemii - i niebezpieczny dla dzieci. Teoretycznie dozwolony od lat 16, w praktyce sprawił, że np. w Hiszpanii ośmio- i dziewięciolatkowie bawią się w gry podobne do tych pokazywanych w filmie. Czarnek nie oglądał Jakiś czas temu nasz niezrównany minister edukacji, Przemysław Czarnek, groźnie zapowiedział w jednym z tabloidów, że "resort przyjrzy się tej produkcji". Oczywiście przyznał, że nie widział "Squid Game". To polityczna mowa-trawa. Czarnek nie ma żadnych stosownych narzędzi. W Polsce Ludowej, niekiedy to i owo przemknęło przez małe i duże ekrany, jednak nad pewnym purytanizmem obyczajowym czuwały organy cenzury. W obecnej sytuacji nie ma na to szans. Pewnie też mało, kto liczy na resort edukacji, zapewne bardziej zajęty przygotowywaniem nauczania "obiektywnej" historii najnowszej ("Historia i Teraźniejszość" przygotowana głównie przez osoby związane z obozem Prawa i Sprawiedliwości) i sporami o beznadziejnie niskie wynagrodzenia nauczycieli. Nie pozostaje zatem nic innego niż przekazywanie wiadomości w domach. To dla rodziców potwornie trudne zadanie - uczyć pociechy o tym, gdzie w sieci przebiega granica między rzeczywistością a fikcją. Mówić o okrucieństwie, o zadawaniu cierpienia przez człowieka. Nie ma jednak wyboru. Zresztą nasze czasy pod tym względem nie są tak oryginalne czy bardziej brutalne, niż się niektórym wydaje. W klasycznych bajkach rodzice odkrywają pokłady niebywałego okrucieństwa, które poprzednim pokoleniom pozwalały lepiej zrozumieć złożoność człowieka. Oto wyzwanie, przed którym staje zresztą kolejne pokolenie rodziców. W końcu pouczające jest także, iż tuż po II wojnie światowej zdarzyły się tragiczne wypadki, bo dzieci na podwórkach pod nieobecność dorosłych odgrywały proces norymberski, a konkretnie sceny wymierzania kar. O detalach procesu oczywiście dowiadywały się z ówczesnych mass mediów.