Potyczki pomiędzy tzw. "dziadersami" a "bachorami" nie ustają. Przeciwnie, w czasach pandemii trwają w najlepsze w mediach społecznościowych. Ostatnio Witold Głowacki w "Polsce the Times" zwrócił uwagę, że "generacyjne zwarcia w przestrzeni publicznej stają się coraz bardziej naładowane emocjami". Pretekstem do ostatniej wymiany cyfrowych ciosów stała się internetowa zbiórka aktywistki, Hanny Zagulskiej, która z okazji 30. urodzin poprosiła internautów o pieniądze na zakup komputera stacjonarnego i artykułów biurowych. Aktywistka chciała stworzyć "biuro domowe, miejsce do pracy". Jak wyjaśniała dalej, w ten sposób "powstanie moja wymarzona przestrzeń do nauki, pisania, pracy, robienia rzeczy, grania w gierki i spotykania się z terapeutką". Przerwa świąteczna najwyraźniej sprzyjała działalności w mediach społecznościowych. Skala krytyki i hejtu przeszła wszelkie oczekiwania, niemniej aktywistka zebrała pokaźną kwotę. O sprawie szeroko napisały nie tylko tabloidy, ale prawicowe tygodniki. Konrad Kołodziejski w "Sieciach" poświęcił sprawie bite trzy strony tekstu. Przy okazji wymiany cyfrowo-papierowych ciosów powróciło słowo "dziaders". "Dziaders" kontratakuje Nad wspomnianą inwektywą polityczną pochylili się językoznawcy. Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego wytłumaczyło nam, że: "Dziaders" to "pogard. mężczyzna, zazwyczaj wpływowy, traktujący kobiety (rzadziej: osoby młode) w sposób lekceważący, protekcjonalny, przedmiotowy, przejawiający poczucie wyższości" [1]. W świetle ciągnących się drak z użyciem epitetu zaryzykowałbym, że definicja jest zbyt wąska. Po pierwsze, płeć nadawcy komunikatu nie ma tu nic do rzeczy. Można sobie z łatwością wyobrazić, niezbyt eleganckie określenie np. "dziadersówa", skierowane pod adresem kobiet prezentujących pewien zestaw przekonań i styl komunikacji. Po drugie, nacisk wypadałoby położyć na rekonstrukcję sposobu myślenia osób, którego lekceważenie okazywane innym (czy tylko młodszym?) osobom jest emanacją. Zwracała na to uwagę socjolożka, Elżbieta Korolczuk, stwierdzając, że określenie "dziaders": "odnosi się nie tyle do wieku, ile do pewnego rodzaju mentalności, która zakorzeniła się w poprzedniej epoce i nie może się od niej oderwać" [2]. Wreszcie, po trzecie, zaskakujące jest to, dlaczego debaty nie sprowadzono po prostu do braku elementarnej grzeczności pomiędzy ludźmi, bez oglądania się na wiek czy płeć. W wymiarze publicystycznym swobodę analizy politycznej tego konfliktu pokoleń, jego realnego znaczenie, póki co wyraźnie ograniczają i kanalizują aktualne sympatie polityczne. Po stronie zwolenników obecnego rządu dawano do zrozumienia, że ten konflikt pokoleń ich nie dotyczy. Z kolei po stronie zwolenników opozycji starano się wyciszać spór, który mógł zaszkodzić niektórym autorytetom opozycji. Widać było bowiem, że coś tutaj wymyka się rytualnemu podziałowi na tzw. PiS i anty-PiS. I nie ma też nic do rzeczy podział na anty-liberałów i liberałów. Z punktu widzenia wolności jednostki spór o zrzutkę na laptopa jest zupełnie irrelewantny. Ktoś poprosił o darowizny, ktoś inny wpłacił pieniądze. Proszę bardzo, wolna wola. Koniec pokoleń podległości Kto w sferze publicznej ma do czynienia z Polkami i Polakami urodzonymi po 1989 roku nie może nie zauważyć ich odmiennej wrażliwości, w tym wrażliwości politycznej. W przypadku naszego kraju coś więcej niż tylko banalne różnice wieku. Na polityczną scenę wkraczają roczniki zupełnie wyjątkowe. Po raz pierwszy od rozbiorów urodzone i wychowane we własnym państwie spokojnie przekroczyły 30 lat (co nie zdarzyło się w II RP). To roczniki, które nie przechodziły socjalizacji, ani w totalitarnym, ani w autorytarnym państwie. Pisałem o tym szerzej w książce "Koniec pokoleń podległości", tutaj więc tylko pokrótce przypomnę, że, z jednej strony, na mentalność młodych Polaków wpływ wciąż mają kody kulturowe poprzednich pokoleń. Z drugiej jednak strony, otoczenie w domu i poza nim jest radykalnie inne, na tle historii Polski ostatnich 200 lat wyjątkowe. Wiele mówi się o konsekwencjach socjalizacji w świecie cyfrowym. Jak się wydaje, w polskim przypadku nie powinniśmy się ograniczać do tej perspektywy. Jeszcze dla osób wychowanych w latach 80. XX wieku nawiązania do czasów Królestwa Polskiego, choćby do dylematów polsko-rosyjskich z czasów rozbiorów, miały bezpośrednie znaczenie. Dla osób wychowanych już dekadę później owe nawiązania kulturowe przestawały być oczywiste, ich sens brał się "z drugiej ręki". Nowe roczniki zaprzątają inne problemy, inne zmartwienia i radości. Przypominam sobie, że Piotr Zaremba w jednym z felietonów wspominał emocje, towarzyszące mu, gdy w PRL-u jako licealista po raz pierwszy oglądał "Noc listopadową" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Andrzeja Wajdy. "Wtedy wezwania do czynu miały bezpośrednie odniesienie, więc sens. A dziś?" - bezradnym znakiem zapytania zakończył, przejmujący skądinąd, tekst Zaremba. Polska Ludowa w III RP Co dopiero mają powiedzieć osoby nie pamiętające PRL-u? I podkreślmy, że nie idzie tu tylko o PRL, ale o całą kulturę polską czasów podległości. Okres 1795-1989 domaga się wciąż namysłu - z naszej perspektywy, czasów trzech dekad niepodległości. Tym bardziej, że w szkołach transmisja kultury z czasów podległości ma się w najlepsze. W wolnej Polsce takie epitety polityczne, jak "Targowica", nie wychodzą z obiegu. Zresztą to przecież pokolenia, wychowane w PRL-u, "ustawiły" sferę publiczną, podział postkomunistyczny, późniejszy podział na PiS i resztę świata, wreszcie dobór tematów, które uchodzą za "poważne, a które nie. Przez blisko 30 lat pisano i mówiono o "Polsce Michnika" oraz "Polsce Kaczyńskiego". Obecnie przychodzi młode pokolenie i zadaje pytania o zupełnie inny zestaw problemów, jak np. globalne ocieplenie, codzienny seksizm, lekceważenie pedofilii w obrębie Kościoła katolickiego - czy w ogóle o hipokryzję polityczną ostatnich dekad. Starsze roczniki często automatycznie odpowiadają, że to są tematy "niepoważne". Życie nad Wisłą jednak toczy się dalej, wcześniejsze spory "poważne" bledną, przelatują między palcami, jak debaty lustracyjne z powodu, których w latach 90. zrywano przyjaźnie. Prawdziwy oburz Co najbardziej może przykre i bolesne dla adwersarzy politycznych doby III RP - z punktu widzenia nowej agendy, problemów politycznych pokoleń wchodzących do politycznej gry w XXI wieku i mających odwagę zerwać choćby z częścią narracji poprzednich roczników - nawet najbardziej zażarci dawni adwersarze polityczni III RP mogą znaleźć się wręcz w jednym "koszyku". Budzi to ogromny opór i sprzeciw. Nie pierwszy to raz w historii pokoleń. Niemniej właśnie na tle sporu o "dziadersów" okazało się, że np. manifestacyjne lekceważenie okazywane przez wpływowe osoby, nadużywanie władzy aplikowane młodszym kobietom i mężczyznom - wcale, zdaniem młodszych roczników Polek i Polaków, nie mieści się w obecnych podziałach politycznych. Wniosek? W świetle nowych problemów podziały polityczne uformowane np. w sporze PiS kontra PO można zakwestionować czy odsyłać na śmietnik Historii. W praktyce zaś może się okazać, że pod tym samym cyfrowym pręgierzem znajdą się osoby z obu stron politycznej barykady. Radykalna przyziemność Nie oznacza to wcale, że z automatu czeka nas świetlana przyszłość. Obecne debaty stały się nieprawdopodobnie wulgarne. Okazywanie minimalnego choćby poważania polemiście w sporach wydaje się albo retro, albo zbyt miękkie. Wiek czy płeć nie mają tu żadnego znaczenia. Po czarno-białych podziałach politycznych, korzeniami sięgającymi doby PRL-u, które pod rządami PiS próbowano wskrzeszać - zapowiada się raczej jeszcze więcej szarości we własnym państwie. Stare narracje i ich "wzniosłość" z czasu dobijania się o niepodległość będą nas jeszcze długo niepokoić. Być może będą nas niepokoić zawsze, bo odsyłają nas do polskich niepokojów egzystencjalnych. Znamienne jednak, że dawne spory międzypokoleniowe klasyków z romantykami zastępuje spór "dziadersów" z "bachorami". Przed nami czas radykalnej przyziemności. Ostre batalie polityczne będą toczyć się o ścieżki odbudowy kraju po pandemii - a temat ten wykazuje coraz mniejszy, jeśli w ogóle, związek z dotychczasowymi podziałami politycznymi. W czasach Covid-19 rozmywają się niedawne, gorące szablony "my - oni". Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś sławne słowa: "My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO". Tymczasem 10 kwietnia 2021 roku do policjantów, chroniących J. Kaczyńskiego i innych dygnitarzy, protestujący przeciwko obostrzeniom sanitarnym krzyczeli: "ZOMO!". W kolejnych latach będą toczyć się ostre debaty o ekologię czy realne równouprawnienie płci, poziom edukacji w szkołach publicznych, stan ochrony zdrowia po pandemii, wysokość emerytur we własnym państwie czy cyfrowe bezpieczeństwo jego instytucji. Proza życia we własnym państwie, o którą dobijały się poprzednie pokolenia Polaków. Na tle 200 lat historii można co najwyżej powiedzieć ostrożnie tylko jedno - nasza praca w szarości dopiero się rozpoczęła. ***Jarosław Kuisz - Kultura Liberalna, Uniwersytet Warszawski. Wydał ostatnio książki: "Koniec pokoleń podległości" oraz "Propaganda bezprawia". [1]https://dziendobry.tvn.pl/a/czy-dziadersi-zostana-mlodziezowym-slowem-roku [2]https://oko.press/protest-kobiet-grodzki-morawiecki/