Gdy w 2014 roku Rosja faktycznie przesunęła granice na wschodzie Ukrainy, w naszym regionie skończyła się pewna epoka. Po zakończeniu zimnej wojny można było śnić o respektowaniu zobowiązań dyplomatycznych i zawieszeniu na kołku polityki siły. Potworna wojna w Czeczenii czy agresja wobec Gruzji powinny były przebudzić państwa Zachodu. Tak się nie stało. Nawet wojna w Donbasie i zagarnięcie Krymu tylko niektórym otworzyły oczy. Wciąż w wielu głowach pokutuje bowiem przekonanie o respektowaniu stref wpływów z czasów sowieckich. Geopolityczna drzemka Putin korzysta z takich wyobrażeń jak z menu restauracyjnego. Wedle podawanych szacunków, w ubiegłym tygodniu Kreml skoncentrował około 40 000 żołnierzy wzdłuż wschodniej granicy Ukrainy i drugie tyle na Krymie. A w poniedziałek unijny szef dyplomacji mówił już o 150 000 żołnierzy. Mówi się, że wojska na granicy z Ukrainą gromadzić zaczęła także Białoruś Łukaszenki. W tym czasie Kijów rozpaczliwie dobija się o pomoc z Waszyngtonu, Berlina i Paryża. Rzeczywiście, jak się wydaje, przynajmniej USA przebudziły się z geopolitycznej drzemki. Jak pamiętamy, zamiast opowiadania o kolejnym "resecie" z Moskwą, Joe Biden w wywiadzie nazwał Putina "zabójcą". Kilka dni temu USA nałożyły sankcje na wybrane rosyjskie firmy za hakerski atak na amerykańskie serwery oraz ingerowanie w wybory. Zakazano nabywania rosyjskich obligacji państwowych. Ponadto wyproszono grono rosyjskich dyplomatów z ambasady w Waszyngtonie. Oliwy do ognia dolali Czesi, wypraszając kilkunastu dyplomatów za wysadzenie w powietrze składu z amunicją w 2014 roku. Biden się waha A jednak dwa amerykańskie niszczyciele zrezygnowały z przepłynięcia na Morze Czarne przez Bosfor i wzmocnienie Ukrainy. Amerykanie jednocześnie nałożyli sankcje, ale też Biden wyciągnął dłoń do "zabójcy", proponując pokojowe spotkanie na szczycie. Ponad naszymi głowami trwa wojna psychologiczna. W końcu kolejne wojska rosyjskie zajmują stanowiska. Amerykańskie dowództwo stara się na różne sposoby wspierać armię ukraińską, m.in., otwarcie oferując dodatkowe uzbrojenie. Jednocześnie oceniano ryzyko nowej inwazji jako "niskie - średnie". Trudno powiedzieć, czy Putin rzeczywiście zaatakuje, czy to tylko wielki blef. Być może nawet na Kremlu nikt tego nie wie. Czasem do eskalacji konfliktu może wystarczyć jakiś przypadkowy incydent, a w wojnie informacyjnej od dawna Rosja z rozkoszą zwala winę za eskalację konfliktu na Ukrainę. Pod wieloma względami mamy do czynienia z sytuacją nieomal zimnowojenną. Amnezja tryumfatora W ostatnich latach prezydenci amerykańscy wykazywali wyjątkową uległość wobec Moskwy. Można nawet odnieść wrażenie, że w USA panowało coś w rodzaju tryumfalnej amnezji na temat Rosji. Przypominam sobie wizytę w bibliotece jednego z ważniejszych uniwersytetów amerykańskich. W czasach Obamy w podziemiach wagony tomów na temat Rosji, ogromna wiedza zdobyta w okresie "zimnej wojny", pokryte były cienką warstewką kurzu. Studenci kręcili się w zupełnie innych rejonach, przede wszystkim modne były tematy azjatyckie. Przetwarzanie zasobów wiadomości na temat Moskwy było ewidentnie w odwrocie. Ograniczano kadrę. Warto może zatem przypomnieć, że sukces Stanów Zjednoczonych w trakcie kryzysu kubańskiego wziął się po części stąd, iż reakcja Waszyngtonu była trudna do przewidzenia. W październiku 1962 roku świat wstrzymywał oddech, bo nie wiedziano, nie tylko, co zrobi Chruszczow, ale także Kennedy. Podobnie niejasne było dwie dekady później to, do czego zmierza Reagan z programem "gwiezdnych wojen". Historycy dopiero po latach ujawniają, ile było blefów i podstępów w tych rozgrywkach. Opinia publiczna ani druga strona konfliktu tego jednak nie wiedziały. Wołania z Warszawy Nasi publicyści chętnie wzywają Waszyngton do nieustępliwości. Jednak bez poparcia amerykańskiej opinii publicznej dla sprawy Ukrainy, to amerykańscy politycy mogą okazać się w tej sytuacji "chruszczowami". Warto zadawać pytania, dlaczego od kilku lat przez państwa Zachodu prowadzona jest kunktatorska polityka oparta o faktyczne pogodzenie się z przesunięciem granic w 2014 roku. Wyjątkowo wrażliwa na problemy rosyjskie Wielka Brytania znalazła się poza Unią. Niemcy zaś pragną dokończyć Nord Stream 2. Sprawa Nawalnego przemyka przez mass media i znika. W pewnej mierze owo lekceważenie bierze się z faktu, że na Zachodzie mało kto bierze na poważnie obecny konflikt ideologiczny. W wypowiedziach polityków i ekspertów wyczuwa się pewien ton lekceważenia, z którego wynikać miało, że współczesnemu autorytaryzmowi Putina i tak daleko do wpływów globalnego komunizmu (czytaj: niech się Moskwą martwią ci, którzy z nią graniczą). I mało kogo, poza gronem wtajemniczonych ekspertów, interesuje, że w krajach nadbałtyckich czy Polsce niekiedy ciarki przechodzą po plecach na myśl, w którym miejscu znów granice zostaną przesunięte. A nasz rzeczywisty wpływ na bieg spraw jest zerowy. Nie ma już co przypominać, że Joe Biden nie odbył żadnej rozmowy telefonicznej z Andrzejem Dudą po tym, jak ten ostatni zwlekał z uznaniem wyników wyborów. Warto podkreślić, że Biden rozmawiał natomiast z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Na co liczyć? Jednocześnie Joe Biden ogłosił datę całkowitego wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu. Data jest symboliczna: 11 września 2021 roku. Rozległy się głosy, że to kontynuacja polityki izolacjonizmu w stylu Donalda Trumpa, że to nawiązanie do tradycji porzucania sojuszników w potrzebie. Zmiana kursu odbywa się ona z błogosławieństwem lwiej części amerykańskiej opinii publicznej. Czy trzeba przypominać, że to kolejna sytuacja, gdy USA pozostawiają sprzymierzeńców w potrzebie? Można by napisać na ten temat książkę - z wątkiem polskim. Jakikolwiek problem ze stanem zdrowia Bidena (ur. w 1942) może sprawić, że stery kraju przejmie prawniczka, Kamala Harris, o której co nieco wiemy, choćby z wydanej po polsku biografii. W sprawach przekraczających amerykańskie podwórko można tyle powiedzieć, że dopiero zdobywa wiedzę i doświadczenie w geopolitycznych grach. Roztrwoniony soft power Polski MSZ podziękował trzem rosyjskim dyplomatom. Na każdym kroku próbuje być bardziej amerykański od Amerykanów. To symboliczne gesty, które mają do pewnego stopnia zmienić nastawienie nowej administracji do Polski. Oby tak było. Czy jednak ostatecznie jesteśmy skazani tylko na bycie "boiskiem wielkich mocarstw", jak to zgrabnie ujął kiedyś historyk Andrzej Paczkowski? Niekoniecznie. Wydawałoby się, że geopolityczny rozsądek sprawia, że od 2014 roku Polska powinna chuchać i dmuchać na swój pozytywny wizerunek, dbać o tzw. "soft power" poza krajem. Interesować się budowaniem z nami solidarności oraz realnej empatii. To polityka zagraniczna, którą prowadzi wiele europejskich państw małej i średniej wielkości. Cokolwiek by nie myślano w kraju, o co by się nie kłócono - na zewnątrz państwo musi wydawać się potencjalnym sojusznikom przyjazne. Tak, by można było liczyć na sympatię obcej opinii publicznej i wywieranie przez nią później wpływu na polityków. Proszę jednak wybaczyć, że ocenę dokonań na tym polu z ostatnich lat ujmę po prostu formułą: "bez komentarza". ***Jarosław Kuisz - Kultura Liberalna, Uniwersytet Warszawski. Wydał ostatnio książki: "Koniec pokoleń podległości" oraz "Propaganda bezprawia".