Jesienią 1989 roku widownią w Polsce naprawdę wstrząsnął film "300 mil do nieba". Opowiadał o dwóch chłopcach - braciach, którzy postanowili uciec z Polski Ludowej na Zachód. Zrobili to, wykazując się sprytem i determinacją. Ukryli się w niewielkiej przestrzeni pod samochodem ciężarowym. Uciekali przed nędzą do lepszego świata, marzyli o tym, aby żyć w godnych warunkach. Chcieli także bardzo pomóc rodzinie. W filmie zasugerowano, że ich ojciec miał stracić pracę z powodu przekonań politycznych. Jako że podstawą dla filmowej opowieści była prawdziwa historia z roku 1985, wykrzyczane pod koniec filmu przez telefon słowa taty do synów: "Nie wracajcie tu nigdy" - wybrzmiewały niepokojąco prawdziwie. Współczesne pytanie, czy wówczas polscy chłopcy byli uchodźcami politycznymi czy emigrantami ekonomicznymi, wydaje się pozbawione sensu. Nadwiślański magnes Po ponad 30 latach do Polski próbują dotrzeć osoby, które chciałyby poprawić swój los. Jedne są wspomagane przez służby specjalne sąsiadów zza naszej wschodniej granicy, inne usiłują tego dokonywać na własną rękę. Jeszcze inne ostatnio dotarły z Afganistanu, dzięki akcji zorganizowanej przez rząd Mateusza Morawieckiego. Powodów do opuszczania miejsc urodzenia i wychowania można podać bez liku. Niemniej dość rozsądne wydaje się założenie, że niejedna z osób, która wyrusza w świat, może usłyszeć od kogoś z rodziny: "Nie wracajcie tu nigdy". W ciągu tych 30 lat Polska przeszła na tle własnej historii bezprecedensową transformację. Ekonomista Marcin Piątkowski wskazywał, że sukces naszego kraju trudno także porównywać z innymi państwami. Nasz kraj "za życia jednego pokolenia, na przekór wszystkiemu, dołączył do grona gospodarek o wysokich dochodach". Pod pewnymi względami - szybkości i jakości dokonanego skoku z gospodarczych peryferii, z których dopiero co uciekali chłopcy pod ciężarówkami - Polsce udała się rzecz wyjątkowa. Amerykański historyk Brian Porter-Szűcs zwraca nam uwagę, że, według wskaźnika Rozwoju Społecznego, wykorzystywanego przez ONZ, Polska została umieszczona na 27. miejscu pośród 188 państw (czyli o jedno oczko wyżej niż USA). Jeśli zaś chodzi o dochód na jednego mieszkańca, to Polacy znajdują się znacznie powyżej globalnej średniej, w okolicach 41. miejsca na świecie. Porter-Szűcs dodaje znamienne słowa: "85 procent populacji świata (...) mogłoby poprawić jakość swojego życia, gdyby mogli się zamienić miejscami z przeciętnym Polakiem". Lokalne dziwactwa Niebawem będzie osiem miliardów ludzi na planecie Ziemia. W wielu miejscach na świecie trwają konflikty zbrojne, katastrofy naturalne i inne nieszczęścia. Jednak osobom, które uciekają przed skrajną nędzą czy prawdziwą wojną, nasza tzw. wojna polsko-polska może wydawać się wręcz luksusem ludzi względnie zamożnych. Okiem antropologa amatora być może stwierdziliby, że to jakieś lokalne rytuały i dziwactwa. Podobnie zresztą, jak na awantury polityczne w państwach Zachodu, zwykle reagowali Polacy w drugiej połowie lat 80. Oczywiście, że nie wszystko nad Wisłą wygląda różowo. O tym jednak nie trzeba nikogo przekonywać. W rankingach wolności prasy polecieliśmy na łeb, na szyję. Reformowanie niektórych instytucji z myślą o przyszłości wydaje się potrzebą palącą. Jednak nawet najpoważniejsze nasze zmartwienia, na serio rozdzierające "polskie dusze", wyglądają inaczej dla owych "85 procent populacji świata", o których pisał Porter-Szűcs. Woda w Wiśle płynie, ale polski "software" zmienia się bardzo powoli. Można odnieść wrażenie, że część rodaków mentalnie tkwi w roku 1985 i nadal uważa siebie za "biednych, skrzywdzonych i poniżonych". Kierunki migracji to zweryfikują. Wedle rozmaitych danych dziesiątki milionów ludzi z całego świata gotowych jest wyruszyć z domu, by zamieszkać w Unii Europejskiej. Dwa języki, jeden problem W debacie o kryzysie na granicy z Białorusią posługujemy się dwoma językami. Jeden to język "pomocy humanitarnej", drugi zaś odpierania "wojny hybrydowej" Łukaszenki. W efekcie te same 32 osoby i sceny odbywające się na granicy oglądamy przez dwie różne pary okularów. Tymczasem problem migracyjny ewidentnie przerasta lokalne sposoby radzenia sobie z nim. Stawianie tandetnych zasieków i za niskiego płotu to typowy sposób działania obecnego gabinetu. Tymczasem rzecz wymaga koronkowej dyplomacji i szybkiego współdziałania z innymi państwami Unii Europejskiej. Naprawdę wątpliwe, czy stać na to obecnie rządzących. Możliwe zresztą, że znów chodzi tylko o medialne obrazki z pogranicznikami oraz sondaże, a nie zmierzenie się z realnym problemem. Prowadzenie wojny polsko-polskiej rzeczywiście do pewnego stopnia pozwala politykom na udawanie, że poza tym polem zmagań nie ma realnego świata. Skrajnie nieodpowiedzialne jest także, z jednej strony, sprowadzać nad Wisłę "naszych Afgańczyków", a z drugiej - w mediach publicznych, otwarcie lub półsłówkami, podgrzewać atmosferę niechęci do uchodźców. Można sobie wyobrażać, że są dwie "Polski", wyzwanie migracyjne dla nas wszystkich jest jedno. Ćwiczenie empatii Na zakończenie jedna uwaga. Niejeden Polak waha się w tej skomplikowanej sprawie. I słusznie. Warto byłoby na to, co się dzieje, spojrzeć przez własne okulary. I tu propozycja. Różnice pomiędzy Polską w 1985 a 2021 roku są oczywiste. Jednak może warto wykonać ćwiczenie wyobraźni i zapytać: a jak my czulibyśmy się, gdyby wówczas owych dwóch chłopców z Polski zatrzymano na granicy i zamiast okazania im pomocy zawrócono ich do PRL-u? Co pomyślelibyśmy o ludziach z państwa, w którym nie okazano nam solidarności? Niech każdy odpowie na te pytania we własnym sumieniu. Jarosław Kuisz