Przez kilka godzin jechałem międzynarodowym pociągiem wraz z uchodźcami - a dokładniej - z uchodźczyniami. W przedziale bowiem poza nielicznymi pasażerami znajdowały się w zasadzie same kobiety. Pociąg wypełniony po brzegi, bynajmniej niemetaforycznie. Nie dało się przecisnąć przez wąski korytarz. Bilety nie obowiązują, dokumenty nie są sprawdzane. W obliczu wojny o pandemii COVID-19 w ogóle zapomniano. Kilka godzin w niebywałym ścisku może zamienić się w ludzkie piekło. Dwie kobiety przekazywały sobie co jakiś czas małe dziecko, by chociaż na chwilę odsapnąć. Zagubione spojrzenia starszych kobiet, z dnia na dzień wyrwanych z korzeniami, były dramatyczne. One w jednej chwili straciły grunt pod nogami. Żadnego dobrze znanego kąta na stare lata, żadnej wypracowywanej latami emerytury. Nie znały języków obcych. Zdane były całkowicie na młodsze osoby, które radziły sobie po polsku czy angielsku. Po kilku godzinach w przedziale objawiał się cały przekrój charakterów. Kobiety intro i ekstrawertyczne, wycofane i te bardziej zaradne - wszystkie połączone niewidzialną nicią dezorientacji co do przyszłości. Jechały W CIEMNO, w wielką niewiadomą dla życia swojego i bliskich. Generalnie myślą o powrocie do domów, do mężów, jak będzie, czas pokaże. Wiadomo jedno, że poza krajem jednym powiedzie się lepiej, innym gorzej. Masowa emigracja zrównuje los ludzi tylko na moment. Czasem dzwonił telefon. Głos jednej z zaradnych kobiet się zmienił, zmiękł. Wśród pasażerów rozpoczęła czułą rozmowę z mężem, który znajdował się setki kilometrów od niej, gdzieś daleko w Ukrainie. Chwila intymności w tłumie. Państwo sobie nie radzi Na granicy polsko-niemieckiej pociąg zatrzymał się na dłużej. My często utyskujemy na organizacyjny bałagan. Warto jednak może mieć na uwadze, że z masową migracją o tej skali państwa europejskie w ogóle sobie nie radzą. Niemieccy mundurowi nie byli w stanie dostać się do środka wagonu. Znów nie sprawdzono ani paszportów, ani biletów, ani certyfikatów szczepień. Funkcjonariusze kręcili się bezradnie po peronie przez blisko godzinę, wędrowali raz w jedną, raz w drugą stronę, zupełnie nie wiedząc, co zrobić z pociągiem przepełnionym po brzegi nieszczęsnymi kobietami z małymi dziećmi. Ostatecznie przepuszczono pociąg bez jakiejkolwiek kontroli. Monotonię podróży ubarwiają błahe wydarzenia. W pewnej chwili Ukrainki zaczęły przekazywać sobie wiadomość: "przesiadamy się do innego pociągu". Wszystkie zerwały się z miejsc, ubrały dzieci w ciepłe kurtki. Czekają w napięciu przez około kwadrans - aż okazuje się, że to tylko plotka. Podenerwowanie mija. Uspokojone wracają na poprzednie miejsca. Ostatecznie podróż będzie przebiegać zgodnie z planem, a przewidywalne kilka godzin - to już coś. Porządkowanie życia Z kolejnymi godzinami podróży twarze są coraz bardziej zmęczone, głosy poddenerwowane. Czasem można przeczytać na forach internetowych, że uchodźców czeka na Zachodzie lepsze życie pod względem materialnym. Być może, ale w czasie takiej podróży to czysta ABSTRAKCJA. Nikt o tym nie myśli. Ważniejsze okazuje się, aby dotrzeć z dziećmi do bezpiecznej przystani, do miejsca, które będzie pod nogami na tyle solidne, że pozwoli robić jakiekolwiek plany na dłużej niż jeden dzień. W tych warunkach pęknięcie papierowej torby z jedzeniem czy wyładowanie się komórki to dramat. Na Dworcu Głównym w Berlinie pojawiają się osoby, które jak w Warszawie śpieszą z pomocą. Solidarność pozwala okiełznać chaos. Jedna z kobiet, która wygląda jak piątkowa uczennica, zerka za okno, upewnia się, że dotarliśmy na miejsce. Jako jedyna z uchodźczyń wyciąga z torby przygotowaną wcześniej dla siebie oraz matki prawidłową, zalecaną w Niemczech maseczkę PP2. Drobnym gestem próbuje znów uporządkować świat.