Teoretycznie I turę wyborów wygrał urzędujący prezydent Emmanuel Macron. Można go lubić lub nie, ale z punktu widzenia polskich interesów to optymalny kandydat. W czołówce roiło się od putino-fili, z Marine Le Pen na czele. W sytuacji toczącej się wojny w Ukrainie prorosyjski prezydent we Francji byłby dla naszej części świata dużym problemem, jeśli nie katastrofą. Sukces Macrona jest skromny. Ostatecznie urzędujący prezydent uzyskał 27,84 procent głosów, zaś Marine Le Pen - 23,15 proc. W ostatnich dniach poparcie przyrastało kandydatce skrajnej prawicy. Ona także ma poważne "rezerwy". Wyborcy innych kandydatów prawicy, ale także - uwaga - skrajnej lewicy są gotowi oddać na nią głos. Chęć wywrócenia politycznego stolika rozlewa się ponad podziałami. Sprawy, które nas obchodzą, jak wojna w Ukrainie, we Francji nie są pierwszoplanowe. Po napaści Rosji na sąsiada we Francji zjednoczono się pod flagą i przy Macronie, ale na krótko. Ostatecznie zmagania militarne toczą się daleko od Francji. Zdano sobie jednak sprawę, że przedłużająca się wojna podnosi - i tak rosnące po pandemii - koszty życia. Przyszłość wydaje się niepewna. Marine Le Pen zaś niesie nadzieję, choćby i złudną, ale jednak nadzieję na schowanie się za opłotkami państwa narodowego oraz na ułożenie się z agresywną Rosją. Nowe podziały polityczne 24 kwietnia o prezydenturę powalczą zatem kandydaci o skrajnie różnych programach oraz wrażliwościach. Wybory we Francji ujawniają czy może przypominają o tendencjach, pewnych procesach, które zachodzą nie tylko nad Sekwaną. Po pierwsze, dawne podziały polityczne na lewicę i prawicę są nieaktualne. Oczywiście w debatach sięgamy po nie, jak po użyteczne matryce, coraz mniej mają one jednak wspólnego z rzeczywistością, a najmniej z emocjami politycznymi obywateli. Obecny podział polityczny, który widać poprzez konflikt Macron - Le Pen, powinien być ujmowany w kategoriach adekwatnych do tego, jak wyglądają nasze społeczeństwa: lepiej wykształcone, usieciowione, płynne. Widać, że bardziej adekwatny wydaje się podział na społeczeństwo zamknięte a społeczeństwo otwarte, czy, precyzyjniej, społeczeństwo bardziej zamknięte i bardziej otwarte - albowiem decyzja, gdzie się sytuujemy, często zależy od danego problemu politycznego. Pandemia COVID-19 dobitnie pokazała, że np. na tle stosunku do szczepień nowe podziały polityczne są jak najbardziej możliwe - i to bardzo ostre. Po drugie, pragnienie schowania się za murami państwa narodowego zawsze uwikłane jest w globalizację. To dwie strony tego samego medalu. Czasem trudno opisać je inaczej niż jako geopolityczny paradoks. Otóż w imię globalnej rozgrywki Rosja podgrzewa za pomocą propagandy oraz agentury suwerenizm - owo pragnienie schowania się za murami państwa narodowego - w innych krajach. Związek niebywały, bo przecież to autentyczne pragnienia części obywateli choćby Francji, a jednak są one wykorzystywane do prowadzenia imperialnej, globalnej polityki Kremla od Mali i Syrii aż po Ukrainę. A sprawa polska? Na zakończenie trzeba podkreślić, że wątek "Le Pen a sprawa polska". Kandydatka skrajnej prawicy pożyczyła pieniądze z Rosji (pożyczka okazała się bezzwrotna), po 2014 roku wypowiadała się przychylnie na temat aneksji Krymu. O tym, że, jej zdaniem, Ukraina nie ma prawa decydować samodzielnie o swoim losie, bo należy do rosyjskiej strefy wpływów - było głośno i u nas. W 2017 roku w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej we Francji rosyjskie trolle prowadziły działania na rzecz Le Pen, a przeciwko Macronowi. To ujawniono i opisano dokładnie, tylko po to, aby szybko zapomnieć o sprawie. Niemniej trudno rozsądnie zakładać, że w 2022 roku nic podobnego nie ma miejsca. Powiązania Le Pen z Putinem są jawne i niejawne. Już te pierwsze wystarczą, aby z punktu widzenia Warszawy i Kijowa nie mieć ochoty oglądać jej w Pałacu Elizejskim. Niemniej jednak taka możliwość jest realna. Po 5 latach prezydent Macron nie reprezentuje "zmiany", ale "kontynuację". Chociaż wzrost gospodarczy oraz pewne zmniejszenie bezrobocia można zapisać na jego konto, to jednak wielu problemów nie rozwiązał i ma duży elektorat negatywny. Obecna kampania wyborcza nie jest sukcesem. Krótko mówiąc, może także z własnej winy przegrać w II turze. Dla Polski ani Ukrainy nie byłyby to dobre wieści. Jarosław Kuisz, "Kultura Liberalna", Uniwersytet Warszawski, związany z paryskim Centre national de la recherche scientifique [CNRS]. Autor podcastu "Prawo do niuansu".