Gdy w 2007 roku Roman Giertych wyrzucał z kanonu Witolda Gombrowicza, spór toczył się o decyzję podjętą przez ministra edukacji narodowej. Kilka dni temu do gorącej debaty wystarczył wpis w mediach społecznościowych, nawet nie ze strony posła koalicji rządzącej, ale przedstawiciela opozycji, Macieja Gduli, który w obecnej chwili na kształt polityki edukacyjnej nie ma najmniejszego wpływu. Tematów zastępczych jednak wygląda się jak kania dżdżu. Pozwala ona na "jałową konfrontację stereotypów" w trudnych czasach. Pandemia bezlitośnie pokazała granice sprawczości państwa pod rządami PiS-u. Słowa nie mogą ukryć niedostatków logistycznych, chaosu polityki sanitarnej łatanej poświęceniem pracowników ochrony zdrowia, wreszcie banalnej niekompetencji osób powołanych z rekomendacji partyjnej na najwyższe stanowiska. Ludzi w pandemii już nie obchodzi przedpotopowe gadanie o "ośmiu latach Platformy" czy jakimś "systemie Tuska". Dawne dzieje. W końcu trudno też straszyć opozycją, która dopiero co przegrała wybory parlamentarne i prezydenckie. Manna na pustyni (i w puszczy) I oto nagle spada nam z nieba manna debaty o autora "W pustyni i w puszczy". Czy Henryk Sienkiewicz to rasista? Czy dzieci nie powinny w stosunku do patriarchalnych treści z "Trylogii" zachować co najmniej odległości "dystansu sanitarnego"? I tak dalej. Jako że zimą 2021 roku Autor wpisu o Stasiu i Nel politycznie NIC nie może, ciekawsza wydaje się funkcja polityczna, którą odgrywają głosy skierowane przeciwko niemu. Dlaczego rozdmuchuje się je do nieprzytomnych rozmiarów? Ograniczmy się do dwóch powodów. Po pierwsze, to medialna zasłona dymna. Te głosy realnie odciągają uwagę od bieżących problemów sanitarnych, niosą zatem swoisty element "rozrywkowy". Jako że w przypadku Sienkiewicza każdy z nas co najmniej zna kogoś, kto jego dzieła czytał lub zna z ekranizacji - sprawa jest lekka, łatwa i przyjemna. Można wymieniać stare obelgi w nowoczesnej formie. Wzbudzić emocje przed ekranami nie jest trudno. Po drugie, owe spory to po prawej stronie klej dla rozłażącej się "ideologii" obozu władzy. Program, który z trudem udało się zlepić kilka lat temu, co rusz trzeszczy i pęka. A to męcząca polityka sanitarna, a to padający biznes, a to znów znów prawa zwierząt... W 2021 roku agenda rozłazi się pod naporem rzeczywistych problemów. Ratujące jedność obozu władzy debaty, pokroju tej o Sienkiewiczu, przedstawiane są - a jakże, z zadęciem - jako nowoczesny spór kulturowy na miarę XXI wieku. Czasem ktoś dorzuci mgliście a uczenie, że idzie tu o jakieś "identity politics", kolejną krucjatę czy wręcz zderzenie cywilizacji bez zderzaków, w której czas "bronić narodu" i stawiać wysokie, medialne szańce. Trudno o większy nonsens. Kotlet odgrzewany Facebookiem Konflikt o Sienkiewicza to jeden z najstarszych polskich sporów publicystycznych. Liczy sobie ponad wiek. Zawrzało zresztą w chwili, gdy nasz Noblista samodzielnie cisnął belką w literackie mrowisko. W 1903 roku w odniesieniu do młodych twórców wyraził się w tekście o długości dwóch "Twittów" słowami "ruja" i "porubstwo". I ruszyło. Trudno o dosadniejszą krytykę niż tę, którą wówczas przeprowadzili moderniści, pokroju Wacława Nałkowskiego. O "skutkach działalności pana Sienkiewicza" napisał ni mniej, ni więcej, że: "rozlała ona w żyły społeczeństwa ciemnotę, niewolniczość, zwierzęcość, wzmogła filisterię, ożywiła gnijącą szlachetczyznę (...), usprawiedliwiła oportunizm, (...) wzmogła geszefciarstwo klerykalne, (...) klerykalny szowinizm, pogardę dla nauki i wszelkich głębszych pierwiastków twórczości". Wniosek? "Nieprędko społeczeństwo zdoła wydalić z siebie te trupie, paraliżujące pierwiastki". A to tylko fragmencik "wymiany uprzejmości", w której wziął udział, m.in. Stanisław Brzozowski. Dawne dzieje, ktoś powie. Owszem, właśnie dlatego dorzućmy, że trudno o krytykę twórczości Sienkiewicza głębszą, bardziej liberalną niż zrobił to zmarły niedawno, profesor Marcin Król. We wspaniałym eseju napisanym w realiach stanu wojennego, wykazywał, za pomocą jakich dzieł budowano kulturę niepewną samej siebie i jak przez to postępował proces "zubażania stereotypu polskości". Gdy niedawno (jeszcze przed interwencją M. Gduli) w okładkowym tekście Krzysztof Masłoń w "Do Rzeczy" bronił Sienkiewicza jak skamieliny, można było co najwyżej wzruszyć ramionami. Melancholijne pyskówki Jako że inteligenckie spory o Stasia i Nel prowadzi się w czasach, gdy polska świadomość społeczna formuje się na amerykańskich platformach streamingowych, w przeważającej mierze na repertuarze obcym - ów nostalgiczny spór może nawet wzruszać. Niemniej jedna rzecz domaga się oświetlenia z punktu widzenia liberalizmu. Giertych chciał wyrzucać z kanonu Gombrowicza, obecnie lewica chciałaby podobnych zabiegów w stosunku do Sienkiewicza. To wyłącznie piłowanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy. W dobie mody na narodowy populizm najmniej produktywne po stronie liberalnej są zachowania cenzuralne, jak w opublikowanej właśnie po polsku książce "Strach i wolność" przypomina Jan-Werner Müller. Przeciwnie, niezmiennie potrzebne jest mierzenie się z tekstami, stanowiącymi wyzwanie dla własnej teorii. Tak właśnie postępowali klasycy myśli liberalnej, choćby w otwartym starciu z marksizmem, gdy pozostawał on modny. Trzeba poddawać nieustannej próbie własne przekonania. "Nie pewność siebie jest najpotężniejszą bronią, lecz wątpienie we własne racje". Od pokrzepiania serc do zaćmienia mózgu W ostatnim czasie lewicowa publicystyka ochoczo rzuca hasła cenzurowania i wykluczania z debaty. Prawicowa publicystyka wcale nie pozostaje w tyle. I przy lada okazji otwiera się worek z szyderstwami pod adresem tych, którzy próbują krytycznie przeczytać "po swojemu" dzieła z przeszłości. Nawet, jeśli twórcy dokonują realnego ożywienia dzieł, raz mądrej, raz niemądrej, interpretacji klasyki, wylewa się na nich - w najlepszym wypadku - kubełek żółci, wymieszany z jakimś zdumiewającym brakiem ciekawości świata i empatii. Szyderczy rechot zagłusza chęć zrozumienia czy poczucie humoru. I tak oto w jałowych debatach o kanon "pokrzepienie serc" zamienia się "zaćmienie mózgu". Niemal każdy chce coś cenzurować, mało kto chce prowadzić rozmowę o zmieniających się horyzontach świadomości autora (zmarłego w 1916!) oraz odbiorców (halo, tu rok 2021!), o przemianach wrażliwości, które domagają się uwzględnienia kontekstu roku powstania dzieła, jak również stanu obecnej świadomości. To oczywiste, że z naszego punktu widzenia poglądy Sienkiewicza mogą jawić się jako rasistowskie. Mówiąc to jednak trzeba dodawać, że wrażliwość na cierpienie czy krzywdę, rozwija się w czasie. Obecnie dostrzegamy rzeczy, na które jeszcze niedawno byliśmy ślepi. Dyskusja zatem powinna przede wszystkim dotyczyć dziś tego, jak przygotować nauczycieli na to, aby czytali z dziećmi książki - w kontekście przeszłości i z dzisiejszego punktu widzenia. Nie ma tu dróg na skróty. W kontekście debaty o rasizm Sienkiewicza trzeba przypomnieć, że choćby nasze pojmowanie praw człowieka bierze się z doświadczonych w przeszłości nieprawości. Bez przekazywania tej wiedzy w pełni, także za pośrednictwem krytycznej lektury dzieł Noblisty, obecna wrażliwość - również ta krytyczna wobec bardzo wąsko pojmowanego stereotypu polskości - może stanąć pod znakiem zapytania. Wbrew przekonaniom rozmaitych gazetowych krytyków, liberalizm doskonale opracował ten temat. Isaiah Berlin podkreślał znaczenie dla jednostki rozpoznawania siebie we własnej wspólnocie. Po coś napisał, że trzeba "władać umiejętnością wniknięcia w przekonania, odczucia i postawy sobie obce - ba, skrajnie odmienne". I nie stanowi to z automatu zagrożenia dla naszego współczesnego "ja". Szczepionka z draki Można wyrosnąć w polskiej kulturze, przejść przez cały system edukacji w duchu narodowo-plemiennym, po czym stać się osobą krytyczną wobec tego dziedzictwa. Można przejść w szkołach przez bite godziny lekcji religii i stać się polskim agnostykiem czy ateistą. Przykłady zresztą widać gołym okiem. Goethe uważał, że młodzież musi zawsze zaczynać od początku, indywidualnie przejść przez epoki kultury światowej. Po drodze należałoby poznawać książki - i to nawet te najgorsze - czytając je ku przestrodze lub rozbawieniu. Oczywiście, jeśli ktokolwiek cokolwiek będzie w dobie nowych technologii czytał, co zresztą zasługiwałoby na osobny felieton. Książka Noblisty w bolesny sposób się zestarzała, ale spór - jak widać - ma się dobrze. Cóż, może to zresztą zrozumiałe, że w czasach, gdy "AstraZeneca" czy "Pfizer/BioNTech" powstają gdzie indziej, nasza szczepionka na rzeczywistość niezmiennie nazywa się "Henryk Sienkiewicz"? *** Jarosław Kuisz - Kultura Liberalna, Uniwersytet Warszawski. Wydał ostatnio książki: "Koniec pokoleń podległości" oraz "Propaganda bezprawia".