Dzięki tanim lotom z Bagdadu do Mińska i zakulisowym działaniom prezydent Alaksandr Ryhorawicz Łukaszenka odgrywa się na sąsiadach, którzy ostatnio wspierali opozycję w jego kraju. Gdy Litwa wzniosła zasieki na granicach, Białorusini zaczęli zachęcać zdesperowanych ludzi do przekraczania granicy z Polską. Trudno sobie wyobrazić, aby taka operacja międzynarodowa odbywała się bez porozumienia z Moskwą. To jeden z nowych sposobów prowadzenia konfliktów międzynarodowych: kierowanie większych i mniejszych grup osób migrujących do państw, które deklarują przywiązanie do uniwersalnych praw człowieka. Swego czasu prezydentowi Turcji - za powstrzymanie przemieszczania się ludzi do Unii Europejskiej - udało się w ten sposób wynegocjować bajońskie sumy. Jak każdy poważny problem, jest on nadzwyczajnie złożony. Za tym, co widać na filmikach w necie, kryją się zakulisowe działania i ludzkie dramaty, małość i wielkość są ze sobą tragicznie poplątane. W krajach Unii Europejskiej otwarcie zadaje się pytanie, czy przyjmować nowych uchodźców, skoro wielu obywateli wcale sobie tego nie życzy? Skoro masowe migracje przyczyniają się do popularności narodowych populistów i ostatecznie mogą zatopić liberalne demokracje wraz z ich wiarą w uniwersalne prawa człowieka? Zaiste diabelski dylemat z pytaniami o to, jak konsekwentni jesteśmy w wyznawaniu naszych poglądów, w tym wypadku humanitarnych. Frasyniuk bulwersuje Na naszym podwórku zasłynął Władysław Frasyniuk. Były dysydent wypowiedział się o polskich żołnierzach stacjonujących na granicy z Białorusią, określeniami: "śmiecie" i "wataha psów". Wybuchła wielka awantura. Zatem warto przypomnieć, co dokładnie powiedział on o pogranicznikach: "Mam wrażenie, że to wataha psów, która osaczyła biednych, słabych ludzi, tak nie postępują żołnierze. Śmiecie po prostu, to nie są ludzkie zachowania, trzeba mówić wprost". I dalej: "Ci żołnierze nie służą państwu polskiemu. Przeciwnie - plują na te wartości, o które walczyli pewnie ich rodzice albo dziadkowie". Ostatnio Frasyniuk stwierdził, że nie przeprasza i nie wycofuje się ze swoich słów. Jednak przesunął punkt ciężkości, by w pierwszej kolejności skrytykować Błaszczaka: "Pogranicznicy, broniąc granicy, posługują się psami i w tym sensie Błaszczak, wysyłając tam polskie wojsko, potraktował tych żołnierzy jak watahę psów, która ma tropić i osaczyć tych biednych ludzi". Tak czy inaczej, słowa Frasyniuka świadczą o zachwianiu jakichkolwiek proporcji. Do krytyki czyjegoś zachowania można używać słów stosowniejszych. Nie trzeba też wszystkich pograniczników wrzucać do jednego worka. Ale, cóż, wszyscy pragnąć dziś "nazywać rzeczy po imieniu", wypowiadać się "szczerze" i "autentycznie". W efekcie tzw. wojna polsko-polska obficie zbiera intelektualne żniwo. Stan permanentnego wrzenia W mediach poruszenie jakiegokolwiek tematu ponad podziałami, z pozycji eksperckich, wydaje się coraz trudniejsze. Nawyk poruszania się w rejonach emocji skrajnych sprawia, że przy jakiejkolwiek merytorycznej wymianie zdań dziennikarze - prowadzący audycje i odbiorcy zaczynają się nudzić. W efekcie żadna debata o długofalowej polityce (w szczególności zagranicznej) nie jest możliwa w głównym nurcie medialnym. Tymczasem problem migracji jest właśnie niezwykle złożony. Gdy Łukaszenka chce się odegrać na przeciwnikach politycznych w kraju i za granicą, odwrócić od siebie uwagę itd., posługuje się w tym celu ludzkimi nieszczęściami, pragnieniem poprawy swojego losu. W krajach UE w sprawach polityki migracyjnej opinia publiczna jest podzielona. Osobom, które chciałby nieść pomoc, zarzuca się naiwność - zupełnie tak, jak gdyby bezinteresowny gest był już niemożliwy. Z kolei z tymi, którzy się obawiają migracji, nie prowadzi się rozmowy, tylko poucza i moralizuje. Co do naszego kraju, to nie wiem, czy celem duetu Łukaszenka-Putin było dalsze sianie niezgody, jak chcą niektórzy komentatorzy. Wiadomo jednak, że osiągnąć taki cel w naszym kraju jest względnie łatwo i tanio. Rząd PiS-u podgrzeje ten temat do czerwoności, by siać strach przed nieznanym i poprawić notowania w sondażach (a obawy w partii Jarosława Kaczyńskiego są poważne, wedle niektórych sondaży poparcie dla Platformy i PiS jest niemal takie samo). Po stronie lewicy z kolei słychać głosy, z których można byłoby wnioskować, że Polska powinna przyjmować wszystkich potrzebujących - bez oglądania się na własną opinię publiczną. Donald Tusk, wyraźnie dystansujący się do PiS-u i do lewicy, napisał na Twitterze: "Polskie granice muszą być szczelne i dobrze chronione. Kto to kwestionuje, nie rozumie, czym jest państwo. Ochrona nie polega na antyhumanitarnej propagandzie, tylko sprawnym działaniu". To pewnie próba zbudowania "trzeciej drogi" pomiędzy odczłowieczaniem osób znajdujących się na granicy a obawami polskich wyborców. Trudno powiedzieć, do ilu osób w spolaryzowanym społeczeństwie to przemówi. Nie byłbym optymistą. Albowiem w sprawie uchodźców na granicy lepiej czujemy się w powodzi epitetów i moralizatorstwa. W obecnej wymianie ciosów to Frasyniuk znalazł się w centrum uwagi, ale nie jest on przecież jedyną osobą, która ucieka się do mocnych słów. To przyciąga uwagę w mediach, tylko... do czego my w ten sposób dojdziemy? Mur na Wschodzie Jednocześnie Błaszczak chwali się wznoszeniem płotu. Tym samym coraz mocniej próbujemy odgradzać się od Wschodu. Zasiekami, wojskiem, grubymi słowami w debacie. Mało kto zastanawia się nad tym, że za zasiekami znajdą się więzienia, w których siedzą przedstawiciele białoruskiej opozycji i polskiej mniejszości. I że za zasiekami znajdują się także miejsca ściśle związane z polską kulturą. Mur wznosimy my, naród milionów emigrantów. Naród, którego kluczowe teksty kultury powstawały poza krajem ("Duszą Narodu polskiego jest pielgrzymstwo polskie", jak pisał Adam Mickiewicz), my, społeczeństwo głęboko przemieszane po II wojnie światowej. Aktualne spory o przyjmowanie emigrantów z innych stron świata - na tle naszego dziedzictwa kulturowego - skłaniają do refleksji. W gruncie rzeczy tak doraźne decyzje polityczne, jak Błaszczaka o wznoszeniu płotów - plus towarzysząca jej narracja - pokazują, jak ekipa odwołująca się do przeszłości, właśnie z ową przeszłością zrywa, a przynajmniej poddaje ją poważnej rewizji. W końcu gloryfikowanie statusu emigranta i uchodźcy w polskiej kulturze zajmuje miejsce poczesne. Podobnie wydaje się zanikać dawna duma z polonizowania się osób, które zamieszkały nad Wisłą. Kiedy społeczeństwo polskie, a przynajmniej niemała jego część, umościło się w swoim niepodległym państwie, a może jeszcze bardziej w swoim względnym bogactwie, stwierdziło, że co do zasady nie chce obcych. Przyglądając się krajom Zachodu, niejeden rodak skonstatował, że multi-kulti mu nie odpowiada i - choćby nie wiadomo, jak mocno na co dzień narzekał na swój kraj - ostatecznie lepiej, żeby nad Wisłą wszystko pozostało po staremu. Często wypowiada się w ten sposób na forach internetowych, samemu znajdując się w zupełnie innym kraju! Ostatnio przypomniano też, że to pod rządami PiS-u nielegalna imigracja bije rekordy. Oto paradoksy polskiego stosunku do migracji. Żadnego problemu nie rozwiązuje się na serio, bicie piany ma się za to w najlepsze.