Dla wielu osób skala zwrotu PO w Płońsku mogła być szokująca. Nie, nie, wcale nie chodzi o propozycję zmiany konstytucji, na której tak skupili się komentatorzy. Zwykli śmiertelnicy, jeśli postulat przemodelowania ustawy zasadniczej w ogóle odnotowali, to raczej o nim zapomną. Trudno natomiast wymazać z pamięci podkreślanie przywiązania do wiary i to w zasadzie od pierwszych słów wystąpienia Tuska. Jako że przywitano go chlebem i solą - wspomniał o czynieniu znaku krzyża na chlebie przez matkę. Później zdystansował się do głośnej wypowiedzi Sławomira Nitrasa o "opiłowywaniu katolikom przywilejów". Choć Tusk starał się retorycznie łagodzić atak na partyjnego kolegę, bardzo mocno wybrzmiało uzasadnienie, że zgromadzeni w Płońsku członkowie PO "wszyscy są katolikami". W innym wątku Tusk sugerował, że niektórzy księża głosują na jego ugrupowanie. I tak dalej. Osobom, które w ostatnim czasie w niechęci do Kościoła upatrywały politycznego paliwa na przyszłość, w Płońsku musiał spotkać srogi zawód. Starsi wyborcy przypomnieli sobie być może, jak to w 2005 roku Tusk wziął ślub kościelny - i jak wówczas zarzucano, iż zrobił to dla zdobycia stanowiska premiera. Zagubione 15 proc. Aby zrozumieć nagły retoryczny zwrot w stronę politycznego manifestowania wiary, warto przypomnieć sobie największe sukcesy PO. W 2011 roku w wyborach do Sejmu to ugrupowanie otrzymało 39 proc. głosów, PiS natomiast 29 proc. Wedle sondaży z ostatnich dni w 2021 roku sytuacja jest - z zachowaniem należytych proporcji - odwrotna. Partie, jak gdyby, zamieniły się miejscami. Ostatnie decyzje przekonują, że Tusk myśli poważnie o odzyskaniu władzy. "Szuka" owych utraconych 10 proc., ludzi, którzy w przeszłości oddali już głos na jego ugrupowanie. Te głosy, wedle aktualnej interpretacji PO, nie znajdują się po lewej stronie sceny politycznej. Tam nie ma czego szukać. Konwencja w Płońsku była kolejnym dowodem na to, że Tusk zamierza rozłamać zbitkę "lewicowo-liberalny", którą tak chętnie - jako epitetem - posługiwali się zwolennicy PiS. Odzyskiwanie głosów od ruchu Szymona Hołowni, ale także, co nie mniej ważne, przeszłość PO zobowiązuje zatem do łowienia w centrum - i po prawej stronie od centrum. Decyzja Tuska wymaga pewnej odwagi i odporności wobec krytyki ze strony tych z antypisowskich dziennikarzy i publicystów, którzy zdążyli uwierzyć, że przyszłość PO znajduje się po lewej stronie. Zapewne Tusk uznał, że oni i tak nie zagłosują na partię Jarosława Kaczyńskiego, PO zaś musi "iść w lud" po owe 10-15 proc. utraconych głosów. Oddzielić katolików od Kościoła Czy to jednak oznacza powrót do polityki PO wobec Kościoła sprzed 2015 roku? Powrót do modnych przed dekadami idei katolickiego liberalizmu? Niezupełnie. Nawet Tusk nie mógł nie odnieść się do afer obyczajowych polskiego kleru. W Płońsku lider PO dokonał zatem pewnego retorycznego zabiegu, którego zresztą w głowach dokonuje wielu polskich katolików, a mianowicie oddzielił hierarchów od wiernych, a jeszcze dokładniej: wyłączył sprawców seksualnych i innych nadużyć poza obręb Kościoła. Tym samym podczas konwencji w Płońsku można było odnieść nawet wrażenie, że właśnie w PO znajdują się prawdziwi katolicy, a w każdym razie wierni spokojnie mogą oddać głos na partię, która nie zamierza pudrować nieuczciwości kleru, ale nie zamierza także prowadzić krucjaty przeciwko Kościołowi. Od Płońska rozpoczął się długi marsz po odzyskanie władzy. Na tytułowe pytanie Tusk odpowiada, że w każdym razie nie można wygrać wyborów w Polsce przeciwko katolikom. Tym samym lekką ręką oddaje kilka procent głosów zagorzałych antyklerykałów lewicy. Po to, aby uzyskać więcej i wrócić na fotel premiera. Cóż, w naszej historii różne podejmowano wysiłki dla pozyskania politycznego poparcia. Aż przypomina się, jak to w I Rzeczypospolitej dla zjednania sobie mas szlacheckich niektórzy monarchowie porzucali obce, modne stroje i wdziewali żupan z kontuszem... Ale to oczywiście zupełnie inna historia.