"Z powodu pandemii wiele więzów zostało naruszonych, m.in. także na skutek katechezy on-line. Myślę, że teraz ci młodzi zatęsknią za swoim katechetą, za swoim kościołem - i powrócą" - wspomniany duchowny powiedział z nadzieją na łamach tygodnika "Niedziela". Słowa odbiły szerokim echem. Ostry komentarz do tych słów popełnił np. Tomasz Terlikowski. Katolicki publicysta - znany z tego, że nie lubi pudrować kościelnej rzeczywistości - na łamach "Tygodnika Solidarność" napisał: "głęboko myli się arcybiskup Marek Jędraszewski, który łudzi siebie i innych mirażem powracających na katechezę i do świątyń młodych ludzi". W ostatnim czasie publikowano rozmaite statystyki rozchodzenia się dróg wiernych z Kościołem. Jednak odpływ młodych Polaków od Kościoła jest faktem - na masową skalę. Z jednej strony, mamy zatem wsparcie rządzących dla Kościoła, obecność w mass mediach itd. Z drugiej, wysoki stopień laicyzowania się społeczeństwa. Wspomniany Terlikowski podaje kilka przyczyn tego fenomenu : zerwanie transmisji wiary, negatywny stosunek do Kościoła, związany z zachowaniem duchownych wobec skandali, czy nacisk na katechezę w szkołach. "Efektem jest to, że wielu młodych nie ma relacji ani z Kościołem, ani z Chrystusem, a to oznacza, że nie mają za czym zatęsknić i nie będą mieli do czego wracać" - konstatuje publicysta. Czy to jednak wszystkie ważne zasadnicze powody? Nie sądzę. Marność nad marnościami, czyli polska katecheza Czy przypominają sobie Państwo moment przejścia od katechezy przy parafiach do szkół publicznych? W okamgnieniu lekcje religii straciły urok "owocu zakazanego" w Polsce Ludowej. Nagle stały się one po prostu jednym z przedmiotów szkolnych. Potrzebne były osoby, by zająć tysiące miejsc pracy w skali kraju. Kompetencje intelektualne i interpersonalne niektórych księży czy katechetów wołały o pomstę do nieba. Przypominam sobie, że na poziomie licealnym lekcje religii prowadzone dosłownie jak dla małych dzieci. Czasem prezentacja tematów budziła śmieszność, niekiedy zażenowanie klepaniem moralizatorskich sloganów. Na ogół lekcje religii kojarzyły się ze stratą czasu i nudą. Potworną nudą. Zero pogłębionej lektury Biblii. Nic o pasjonującej historii Kościoła. Elementarną wiedzę o chrześcijaństwie należało zdobywać na własną rękę. Albo i nie. Gdy wiele lat później prowadziłem zajęcia akademickie o wątkach prawnych w Starym Testamencie, okazało się, że w praktyce edukacji religijnej nic się nie zmieniło. Wiele osób po raz pierwszy w życiu czytało i omawiało (dodam - z pasją) biblijne historie, które powinny być abecadłem. Niedawno Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała głośny raport "Kościół w Polsce", z którego wynikało, że przez ostatnie ćwierć wieku spadek deklaracji wiary w Boga u młodzieży wyniósł aż 20 proc., a praktyk religijnych - 50 proc.. Gwałtownie wzrósł także brak zaufania do Kościoła jako instytucji. Spadła liczba chętnych do kapłaństwa. Niepodległość a Kościół Istnieje jednak nawet ważniejszy powód niż mizeria katechez, dla którego w Polsce sekularyzacja będzie postępować. Ostatecznie Kościół katolicki w przeszłości przetrwał potężne skandale obyczajowe. W układance ważny wydaje się jeszcze jeden lokalny element, a mianowicie 30 lat życia w suwerennym państwie. Na tle naszej historii daje się zaobserwować pewna prawidłowość. Im słabsze było państwo (lub brak państwa), tym silniejsza stawała się pozycja Kościoła katolickiego. Im państwo próbowało stawać na własnych nogach, tym większe powodowało to tarcia z Kościołem. Można wskazywać liczne przykłady na poparcie [LINK]. Po 1989 roku chyba najbardziej pouczające mogą być wydarzenia z II RP, której władze mozolnie usiłowały odbudowywać sacrum państwa. Nie kto inny, a Józef Piłsudski, wypowiedział w 1934 roku słowa: "Stosunki z duchowieństwem polskim są bardzo ciężkie. [...] Biskupi chcieliby zabrać wszystko - majątki, władzę, rząd, «całą Polskę». Niczym nie można ich zadowolić, nasycić". Dodajmy, dla jasności, że słowa te zanotował zresztą ksiądz. Zresztą najbardziej spektakularnym przykładem napięć pomiędzy suwerennym państwem a Kościołem był otwarty spór pomiędzy prezydentem RP a arcybiskupem o miejsce pochówku Piłsudskiego. Koniec postkomunistycznego Kościoła W 1989 roku runęła kolejna forma państwowości - Polska Ludowa. Chciana czy nie, to w tej chwili bez znaczenia. Ważne, że po komunizmie Kościół katolicki znów jawił się jako jedyna instytucja, która trwa na ziemiach polskich, wykazuje instytucjonalną ciągłość poprzez wieki. Kościół korzystał ze specjalnego statusu w polskiej kulturze, albowiem upadku komunizmu pełnił rolę "państwa zapasowego", prawdziwej ostoi polskości, nawet dla agnostyków czy ateistów. Ze statystyk dobitnie wynika dorosło pokolenie, którego przedstawiciele będą gotowi patrzeć na Kościół katolicki w odmienny sposób, bez historycznej taryfy ulgowej. Zgodnie z sondażem IBRIS dla "Rzeczpospolitej" (13-14 listopada 2020) aż 47 procent ludzi młodych (między 18. a 29. rokiem życia) swój stosunek do Kościoła katolickiego określiło jako negatywny. O pandemii mówi się jako o katalizatorze rozmaitych wcześniejszych procesów. Z tej perspektywy niedawno opublikowane dane o tym, że - na religię nie chodzi już prawie połowa krakowskich licealistów, ostatnio z lekcji religii wypisało się aż 12 tys. uczniów łódzkich szkół i wreszcie w Poznaniu na religię przestało chodzić blisko 16 tys. osób - nie mogą być potraktowana jako detal. Wymarzona niepodległość państwa również prowadzi młodych Polaków do schładzania stosunku do Kościoła katolickiego, oglądania go jako instytucji. Politykę obecnego rządu Zjednoczonej Prawicy - wspieraną mniej lub bardziej otwarcie przez niektórych duchownych - można postrzegać jako zorganizowaną próbę osłabienia tego trendu. Co więcej, takie działania, jak osłabianie niezależnych instytucji III RP, transfery środków publicznych na rzecz Kościoła czy tuszowanie przewin kleru - na krótką metę mogą wydawać się skuteczne. Jednak - i tu jako liberał nieoczekiwanie zgadzam się z red. Terlikowskim - na dłuższą metą nie mogą przynieść oczekiwanych owoców. Ostatecznie motywowane są zwyczajną nieuczciwością. Czy mogą być moralną podstawą działania na przyszłość? Każde kolejne pokolenie mówi poprzedniemu: "sprawdzam". Przedsmak widzieliśmy podczas protestów jesienią ubiegłego roku. Pandemia może osłabiła katechezę on-line, jak stwierdził Jędraszewski, ale przecież nie powstrzymała młodych ludzi od wyjścia na ulice.