W marcu 1947 roku prezydent Stanów Zjednoczonych, Harry Truman, wyłożył podstawy polityki amerykańskiej wobec Związku Radzieckiego. Polityk uznał, że za wszelką cenę należy pomagać tym społeczeństwom, które opierają się komunizmowi. W tym celu nastraszył Kongres skrajnie czarnym scenariuszem przyszłości. Miliony dolarów zaczęły płynąć w świat. Europy wschodniej to nie ocaliło przed dominacją Moskwy, jednak Grecja i Turcja znalazły się po stronie USA. Ciekawe, że prezydent Truman miał nieduże pojęcie o polityce zagranicznej. Doskonale jednak wyczuwał potrzebę silnego przywództwa w powojennym świecie. Jasno przedstawił współobywatelom cel polityczny dla Ameryki. Bez niepotrzebnego idealizowania tego polityka z Missouri można powiedzieć, że na całe lata zarysował on wyraźną linię polityki zagranicznej. Dał jasno do zrozumienia, kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem. Później krytykowano doktrynę za wywołanie fali makkartyzmu. Niemniej w praktyce doktryna Trumana przyniosła powstanie NATO, którego członkiem w końcu został także nasz kraj. Podważanie suwerenności To polityka ekspansji Moskwy "budowała" Sojusz Północnoatlantycki. Choć czasy są zupełnie inne, sygnał do mobilizacji sojuszu na Zachodzie znów popłynął z Moskwy. Ostentacyjny wjazd wojsk na wschodnią Ukrainę jest zakorzeniony w interpretacji przeszłości prezydenta Putina. To logiczna konsekwencja jego wizji historii, co jakiś czas mniej lub bardziej składnie wykładaną w postaci "proseminarium" dla dziennikarzy. Przypomnijmy, że, z jednej strony, mityczna Ruś powinna być jednością, czyli Rosja - Białoruś - Ukraina powinny być zarządzane z Kremla. Z drugiej zaś strony żal za ZSRR skłaniać powinien do jeszcze większych ambicji mocarstwowych niż tylko owa Ruś. Traumy młodego agenta KGB po utracie potężnego pracodawcy w 1991 roku (rozpad ZSRR) po latach w głowie prezydenta Putina sprowadzają się do jednego postulatu: wrócić do tego, co było. Czyli ekspansja. Ekspansja, która się na obwodach ługańskim i donieckim oraz na Krymie się nie zakończy. Warto brać literalnie to, co mówi Moskwa. A mówi niemało. Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow w swoim oświadczeniu właśnie podważył suwerenność CAŁEJ Ukrainy. Zdaniem złotoustego polityka, od 2014 r. nie jest ona państwem, "które reprezentuje cały naród żyjący na jego terytorium". Enigmatyczne zdanie, ale wniosek prosty: Ukraina nie zasługuje na suwerenność. Głupi Zachód? "Czy Amerykanie naprawdę są tak okropnie głupi?" - nie to nie jest opinia z prawicowych portali, ale cytat z Czesława Miłosza. Przekonanie, że istnieje "głupi Zachód", który nie rozumie Rosji i gotowy jest na porzucenie sojuszników to pewien kod kulturowy rozpowszechniony w naszej części świata. Na przełomie 2021/2022 wrócił jak bumerang. Po ponad dwóch miesiącach kryzysu w Europie Środkowej i Wschodniej widać było wzrost nieufności wobec sojuszników z Zachodu. "Pomogą czy nie pomogą", "rozumieją czy nie rozumieją" - pytania wróciły wraz ze wspomnieniami "zdradzieckiego ducha" z Monachium czy Jałty. Te analogie są zwodnicze o tyle, że nie pozwalają zrozumieć potrzeby tłumaczenia naszego doświadczenia na obce języki. Aktualne polskie władze w tym nie celują, choć ostatnio prezydent Andrzej Duda próbował podejmować jakieś działania. Na szczęście w regionie są lepsi adwokaci naszej sprawy, jak np. premierka Estonii, Kaja Kallas, której wywiady zagraniczne więcej przynoszą skutku niż jakiekolwiek potrząsania szabelką w Warszawie. Ona potrafi wyważonym tonem opowiadać o historycznych traumach jej kraju oraz rodziny tak, że jest SŁUCHANA. A przy okazji wyłuszcza, dlaczego politycy z demokratycznym mandatem nie rozumieją polityki prezydenta Putina. Nie zmienia to faktu, że pewne przebudzenie nastąpiło. "Zaczęła się inwazja" - skomentował wydarzenia militarne dzisiejszej nocy jeden z ministrów brytyjskiego rządu. Niemiecki kanclerz zamroził uruchamianie "Nord Stream 2". Słowa oburzenia płyną niemal ze wszystkich państw Zachodu. Ekspert John Lough stwierdza w rozmowie z "Kulturą Liberalną", że "dążenie do przyjaznej relacji z Rosją to naiwność". Za chwilę mają ruszyć sankcje, jednak z ich efektem Rosja liczy się od dawna. Właśnie dlatego zawarła sojusz z Chinami i właśnie dlatego Putin dotrzymał słowa Xi Jinpingowi, prezydentowi Chin, być może jedynemu politykowi, którego naprawdę szanuje. Inwazja rosyjska rozpoczęła się dokładnie po zakończeniu olimpiady w Pekinie. I co dalej? No, dobrze - zapytamy my, wraz z Ukraińcami - i co dalej? I tu wracamy do pytania o nową doktrynę Trumana - doktrynę powstrzymywania w realu i wirtualu, doktrynę na nasze czasy. Zamiast kunktatorstwa i wiecznie przesuwanych czerwonych linii w polityce międzynarodowej, zamiast udawania przez lata, że gazociąg po dnie Bałtyku nie ma znaczenia strategicznego, zamiast samooszukiwania się, że cyberataki z Rosji to nie konflikt międzypaństwowy itd. - potrzebny jest impuls do zdecydowanego działania na scenie międzynarodowej i nazywanie rzeczy po imieniu. Nie wiadomo, czy administracja Joe Bidena wypracuje spójny przekaz w polityce zagranicznej. Można mieć uzasadnione wątpliwości, czy obecnie Waszyngton jest w stanie nakreślić cel i trzymać się go tak zdecydowanie, jak przed laty. W ostatnich latach popełniono masę błędów. Pleni się też banalna ignorancja. Niektórzy politycy w USA (i nie tylko) dopiero teraz odkrywają, że prezydent Putin nie myśli tak, jak oni i nie zachowuje się, jak oni. Mało tego, od lat ma cel geopolityczny, do którego konsekwentnie zmierza kosztem sąsiadów. Sankcje wobec Rosji to tylko półśrodek. Jeśli na Zachodzie nie wiadomo, do czego się zmierza na dłuższą metę, przyjdą kolejne ustępstwa dla świętego spokoju, a po nich znów zaskoczenia. Dziś w nocy przekonaliśmy się dobitnie, że nam wszystkim potrzebna jest nowa doktryna Trumana. Nie musi to być intelektualny fajerwerk. W 1947 roku Truman powiedział, że USA "muszą popierać wolne narody, które przeciwstawiają się próbom ujarzmienia przez uzbrojone mniejszości albo naciski z zewnątrz". Całe orędzie trwało zaledwie w 19 minut.