Czasem polityk drugiego czy trzeciego planu głośno wypowie to, co myślą jego koleżanki i koledzy. Swego czasu w 2017 roku w Sejmie toczyła się dyskusja o tym, że młodzi lekarze gotowi są wyjeżdżać za granicę, aby tam lepiej zarabiać. Wtedy z ław sejmowych krzyknęła głośno Józefa Hrynkiewicz z PiS: "Niech jadą!". Zamiast naprawiania polskiej ochrony zdrowia, co zapowiadano i do czego w perspektywie lat potrzebny jest ponadpartyjny kompromis, lepiej było zachęcać wykształconych w Polsce młodych medyków do emigracji zarobkowej do innych krajów Unii Europejskiej. Słów o naprawie państwa "z dykty" po stronie PiS-u było co niemiara. Jednak w pandemii niejeden rodak aż za dobrze przekonał się w szpitalach i przychodniach o tym, co realnie po 2015 zrobiono. Kilka dni temu po drugiej stronie politycznej barykady posłanka Izabela Leszczyna z Platformy Obywatelskiej oświadczyła, że Unia Europejska "mająca strzec w Polsce tej kruchej demokracji - zawiodła nas kilka razy". Polityczka narzekała, że postępowania w sprawach polskich prowadzone są w tempie ślimaczym. Wyraziła nadzieję, że Komisja Europejska wreszcie przebudzi się. Przy okazji - w kontekście ewentualnego zagrożenia ze Wschodu - dodała: "Jestem rozczarowana. Jak wstępowaliśmy do UE, mieliśmy nadzieję, że nareszcie będziemy bezpieczni". I tak dalej. O tym, że politycy Zjednoczonej Prawicy nie są zwolennikami Unii Europejskiej dobrze wiemy od dawna. Dość przypomnieć słowa Krystyny Pawłowicz, która swoje opinie przestała owijać w bawełnę dobre kilka lat temu: "Jestem z gruntu przeciwna Unii. Czekam i modlę się, żeby to się po prostu samo rozwaliło". Nic dodać, nic ująć. W Zjednoczonej Prawicy spektrum opinii rozciąga się szeroko, wobec niektórych, jak widać, wypadałoby posłużyć się nawet określeniem: "eurosceptyk", w znaczeniu przypisywanym temu słowu na Zachodzie Europy. Zresztą część tej antybrukselskiej retoryki narodowej nie jest niczym innym niż kopiowaniem haseł z gazet brytyjskich czy francuskich. Eurosceptycyzm anty-PiS-u? Niestety, coraz mocniej wybrzmiewa rozczarowanie Unią Europejską po stronie tzw. anty-PiS-u. Słowa posłanki Leszczyny wydają się symptomatyczne dla tej części opozycji, która jest zniecierpliwiona już nie tylko rządami Zjednoczonej Prawicy, ile coraz bardziej brakiem realnego działania ze strony UE. Jakkolwiek wedle badań opinii publicznej Polacy wciąż pozostają zwolennikami członkostwa w strukturach europejskich, to w ostatnich dniach takich wypowiedzi jest skądinąd coraz więcej. W tle mamy dylemat opozycji w sprawie ewentualnego głosowania przeciwko ratyfikowaniu Funduszu Odbudowy UE. Paweł Poncyljusz, poseł Koalicji Obywatelskiej, zapowiedział: "Ja będę głosował przeciw, jeśli Europejski Plan Odbudowy będzie wyglądał tak, jak wygląda teraz". Trudno powstrzymać się od stwierdzenia, że po stronie opozycji nie dopracowano jeszcze języka komunikacji politycznej w sprawie głosowania. W szerszym planie zaś głosy wyrażające rozczarowanie czy wręcz krytykę opieszałości UE wydają się politycznym błędem. Co więcej, jeśli dobrze się zastanowić nad słowami wspomnianej posłanki Platformy, to adresat jej negatywnej opinii został pomylony. Otóż posłanka rozczarowana powinna być raczej własnymi wyobrażeniami na temat Unii Europejskiej, a nie realnie istniejącym gospodarczo-politycznym związkiem 27 różnych państw. Unia z "krwi i kości" to projekt in statu nascendi o ograniczonych kompetencjach. Unia Europejska - widziana jako monolit, który będzie trwał "sam z siebie" oraz zapewni bezpieczeństwo i dobrobyt "po wsze czasy", nigdy nie istniał poza sferą wyobrażeń czy pobożnych życzeń doby postkomunizmu. Od końca "zimnej wojny" i długo potem wyobrażano sobie w krajach postkomunistycznych Zachód jako miejsce lepsze pod każdym względem, militarnie, gospodarczo i moralnie. Przekonanie o tym, że milszy do życia świat znajduje się po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny, wyrastało na glebie ubóstwa Polski Ludowej lat 80. XX w. Po 1989 przez ćwierć wieku weryfikowano i falsyfikowano ten postkomunistyczny mit Zachodu. Dla całych roczników Polaków był on ważnym przeżyciem pokoleniowym i wielką zachętą do przyśpieszonej modernizacji po upadku komunizmu. Nigdy dość przypominać, że np. regionalna Grupa Wyszehradzka w 1991 powstała nie jako sojusz "przeciwko Brukseli", ale, wręcz przeciwnie, jako alians na drodze do NATO i struktur europejskich. W 2015 roku PiS przejął władzę i, jak wiadomo, nastąpił zwrot akcji. Teraz w głównym nurcie narracji politycznej to państwo narodowe zyskało pierwszeństwo wobec Unii Europejskiej. Łamanie konstytucji z 1997 roku lokalnie usprawiedliwiano na różne sposoby, w tym prawem do załatwiania naszych spraw "tak, jak chcemy". Oczywiste było, że wypłynie problem, jak takie brewerie prawne mają się do prawnych więzi Polski z UE. A przed nami podniesienie polskiego bałaganu na wyższy poziom. Nasz Trybunał Konstytucyjny będzie orzekał, czy Polska powinna respektować postanowienia o środkach tymczasowych Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN. Przewodniczącą składu sędziowskiego Trybunału Konstytucyjnego ma być... Krystyna Pawłowicz. Bujanie w brukselskich obłokach W kontekście wydarzeń lat 2015-2021 można powiedzieć, że oczekiwania opozycji były jednak zbyt duże w stosunku do realiów "brukselskich" czy, jak w przypadku TSUE, "luksemburskich". Można odnieść wrażenie, iż niektórzy politycy chyba naprawdę wyobrażali sobie, że z dnia na dzień spadną na polityków PiS jakieś plagi unijne. Rozczarowanie rosło - i jak widać, niestety, chyba rośnie dalej. Nie zdawano sobie dostatecznie sprawy, że problemy łamania praworządności w Polsce pod wieloma względami są nowe - i dopiero domagają się wypracowania adekwatnych sposobów działania. Co niemniej ważne, chyba brakowało też świadomości, że obywateli innych państw UE (i reprezentujących ich polityków) w gruncie rzeczy mało lub nic nie obchodzą nasze sprawy. Niedawno w jednym z wywiadów Donald Tusk musiał wręcz przypomnieć opozycji, że z problemami z demokracją w Polsce w pierwszej kolejności musimy uporać się sami. Tak - to my sami będziemy musieli czyścić prawną stajnię Augiasza ostatnich lat. Nieporządek ustrojowy po PiS-ie może wydawać się podobny do tego, który pamiętamy z chwil tuż po 1989. Wtedy jednak wiadomo było przynajmniej do czego aspirować, a mianowicie do wyśnionego w PRL-u Zachodu. Obecnie widać coraz większe zagubienie i zniecierpliwienie. Oby nie skończyło się to tak, że po stronie opozycji coraz więcej osób zacznie popadać w drugą skrajność. Najpierw wyobrażano sobie niestworzone rzeczy na temat Zachodu, Unii Europejskiej, zagranicznych instytucji i trybunałów, które nieomal miały ciskać w polityków PiS piorunami. Teraz z kolei rozczarowani będą gotowi odrzucić wszystko hurtem, chcąc nie chcąc, w sumie lokując się coraz bliżej agendy PiS-u. Traci się wówczas z pola widzenia, że obecne polskie sprawy dopiero współtworzą przyszły kształt UE. Mozolnie i z trudem, ale jednak ostatnio widać to było w powiązaniu transferów pieniężnych z budżetu UE z kwestiami praworządności. Unia nie razi gromem Rezultat tych politycznych sporów wcale nie jest jasny - i dawno pokolenie prodemokratycznych, postkomunistycznych polityków powinno wyzbyć się przedziwnej bierności politycznej i intelektualnej, wedle której my wsiądziemy do UE i to "ona" za nas wszystko wymyśli, zrobi, zapewni bezpieczeństwo, a nawet wyrzuci za burtę niedobrego pasażera. Jest w tym niebezpieczny element zrzucania z siebie odpowiedzialności, ale także podkreślmy - mimochodem - tendencja do przejmowania języka przeciwników politycznych, niechęć do nauki, że rzeczywistość instytucjonalna poza Polską okazała się o wiele bardziej skomplikowana niż się komuś wychowanemu w PRL-u wydawało. Nie oznacza to jednak, że mamy z jednej skrajności wpadać w drugą. Prądy anty-unijne są wciąż żywe w wielu krajach Europy Zachodniej. Tym bardziej byłoby ważne, żeby nasza opozycja raczej nastawiła się na trzeźwą ocenę sytuacji i współtworzenie UE, a nie na - o ileż łatwiejsze - pomstowanie na Brukselę czy narzekanie na TSUE. Banałem jest powiedzieć, że Unia może trwać, może się też kiedyś rozpaść. I że na co dzień powołane do życia instytucje poruszają się raczej środkiem, na scenie i za kulisami mają miejsce gry interesów narodowych, zaś politycy z Zachodu nie są tylko rozanielonymi idealistami. To jednak nie powód, aby teraz biadolić i obracać się do UE plecami. W pewnych sprawach struktury UE pomogą, w innych - nie lub nie tak szybko. Naszej opozycji, zamiast przejmowania od przeciwników retoryki "albo - albo", przydałoby się więcej ważenia słów i orientacji w skomplikowanej rzeczywistości europejskiej. A i tak trzeba sobie od razu powiedzieć, że najważniejszych polityczno-prawnych problemów nikt zza granicy za nas nie rozwiąże. *** Jarosław Kuisz - Kultura Liberalna, Uniwersytet Warszawski. Wydał ostatnio książki: "Koniec pokoleń podległości" oraz "Propaganda bezprawia". Darmowy program - rozlicz PIT 2020