Przyglądając się ostatniemu spotkaniu przywódców Rosji i Chin, wewnętrzne polskie spory polityczne wydają się żałosne. Upartyjnianie państwa, łamanie polskiej praworządności, traktowanie innych rodaków jako śmiertelnych wrogów, wszystko to przywodzi na myśl wnioski znane z nieśmiertelnego wiersza o Polakach, autorstwa Jana Brzechwy. "Na straganie" to nie był przecież utwór o warzywach. Skoro tak niewiele od nas zależy w skali Europy, a co dopiero świata, od 2015 roku "dodajemy sobie powagi" buńczucznymi deklaracjami. Wyobrażamy sobie "odzyskaną" podmiotowość. Czytaj: W cieniu igrzysk zawarli sojusz. "Bezprecedensowy finał" Gdy otoczenie stawia opór, zasłaniamy sobie ten świat słowami, awanturami w sosie własnym. Zza chóru wyzwisk w języku polskim nie usłyszymy groźnych pomruków na zewnątrz kraju. Nic nas nie zmusi do rewizji stanowisk ani rządzących do kompromisu, który pozwoliłby w trudnym momencie być może podnieść o milimetr rangę dyplomatyczną kraju, czy po prostu realniej debatować o wspólnym bezpieczeństwie w zmieniającym się gwałtownie otoczeniu międzynarodowym. A dzieje się dużo, niestety Stany Zjednoczone przeszarżowały. W ciągu ostatnich dekad ponosiły porażkę za porażką, na moment wyciągano szabelkę (od Iraku po Afganistan), aby niebawem pośpiesznie ją chować. W przypadku Waszyngtonu powiedzieć, że pycha kroczy przed upadkiem byłoby przedwczesne - niemniej coś jest na rzeczy. To popełniane błędy zachęciły rywali do upomnienia się o więcej: i nagle z oświadczeń przywódców Chin i Rosji dowiadujemy się, że Tajwan i Ukraina mają ze sobą coś wspólnego, że globalni rywale mogą się porozumieć, nie tylko po to, aby zagrać na nosie Amerykanom, ale po to, by przewrócić ideologiczny stolik ostatnich trzech dekad. W miejsce promocji praw człowieka i demokracji wracają zatem strefy wpływów imperiów. A wedle tej logiki, kto mocniejszy, ten lepszy. "Soft power", miękkie oddziaływanie danego kraju, będzie się liczyć tylko o tyle, o ile pod ręką znajduje się "hard power", czyli oddziały wojskowe otaczające Ukrainę. Potępianie moralne wojny pobudzi prezydenta Putina do śmiechu. O zaraz przypomni choćby amerykańskie wyczyny w Iraku. Sojusz Chin i Rosji, nawet jeśli tymczasowy, ma ogromne znaczenie dla podważenia dotychczasowego porządku geopolitycznego. Sami Amerykanie niedawno przyznali, że nie byliby w stanie prowadzić jednocześnie dwóch wojen w Azji i Europie Wschodniej. Tym ciekawszy powinien być fakt przeprowadzania wspólnych rosyjsko-chińskich manewrów, jak np. w ubiegłym roku "Naval Interaction-2021". Kolejne odcinki tego militarnego serialu są przed nami - z udziałem dopraszanych gości, jak Iran. Nie taki już Zachód straszny Moskwa i Pekin wyciągnęły wnioski ze straszaka sankcji oraz gróźb zamykania (czy nie otwierania) rurociągów. Do gazociągu "Siła Syberii" nr 1 ma dołączyć nr 2 - przez terytorium Mongolii. Współpraca, aby osłabić "nękanie" ze strony USA i sojuszników przyjmuje tutaj konkretny wymiar. A gdyby brakowało komuś paliwa ideologicznego - to i ono się znajdzie. Komunizm znajduje się tam, gdzie zwłoki towarzysza Mao, lecz wyciągnięto z niego przekonanie o "zmierzchu Zachodu", dekadencji, osłabieniu sił witalnych państw liberalnych demokracji itd. Ten antyliberalizm jest odgrzewanym kotletem, tyle że on wcale nie ma być oryginalny. On ma posłużyć odbudowaniu imperiów narodowych, a konkretnym przywódcom zapisaniu się wielkimi literami w historii swoich krajów. Niemłody już prezydent Putin, jakkolwiek nie byłby pragmatyczny, wydaje się także myśleć o tym, jakie miejsce zajmie w szeregu takich postaci, jak Piotr I Wielki, Katarzyna II czy Lenin i Stalin. Rosja będzie imperium albo nie będzie jej wcale, oto motto, które przezierało zza jego lamentów nad rozpadem ZSRR trzydzieści lat temu. W ostatnich dniach przywódca Rosji zalicytował wysoko - i upodmiotowił się na scenie międzynarodowej, jak nigdy wcześniej - i to na swoich warunkach. Przywódca chiński nieco inaczej, ale również umacnia swoją pozycję. Otwiera olimpiadę zimową dumnie, bez kompleksów - choćby nawet nie było na niej żadnego z liderów państw Zachodu. Gdy potrzeba, wspiera Putina, a czyni to tym łatwiej, że potencjał Chin zostawił Rosję daleko w tyle. Gospodarka chińska jest druga na świecie, tymczasem Rosji nawet nie ma w pierwszej dziesiątce. Wystarczy jednak, że Kreml sprzeciwi się niepodległości Tajwanu, zaś Chiny poprą pretensje Rosji do wpływów w naszej części świata. Czy nie czas na przebudzenie? Zbyt wielu polityków w Polsce nie zauważa, nie rozumie znaczenia tych zmian. Jakby od czasów szkolnych nie widzieli globusa. Nie tylko w Warszawie niemal cała klasa polityczna wydaje się trwać w mentalności lat 90. - i toczyć o lata 90. lokalne spory (jak np. o tzw. dekomunizowanie sądów, kto po 1989 był lepszym dysydentem, czy plan Balcerowicza był zły itd.). Ba, rządzący gotowi są prowadzić politykę w starym stylu. Choćby używać Pegasusa - nie do zwiększania bezpieczeństwa Polski - ale do podglądania w intymnych sytuacjach kolegi czy koleżanki z opozycji, czy nawet własnej partii. Powtarzam, to politycznie żałosne. A wystarczyło obejrzeć otwarcie zimowych igrzysk, by zdać sobie sprawę, że przyszłość już puka do naszych drzwi.