Nowoczesne bezpieczeństwo Obrona powietrznej przestrzeni naszego kraju znajdzie się częściowo w rękach niemieckich żołnierzy. Obsługa z Bundeswehry rusza z bazy w Bad Sülze, by współpracować z naszymi żołnierzami nad ochroną infrastruktury krytycznej. Jakby na to nie patrzeć, bezpieczeństwo naszego nieba oddano w ręce polsko-niemieckie. Takie są fakty. A przecież dopiero co o tę sprawę wybuchła awantura. Po incydencie w Przewodowie, gdy rząd niemiecki złożył ofertę pomocy naszemu krajowi, szef MON, Mariusz Błaszczak był wniebowzięty. Zgodził się od razu. Wtedy jednak do akcji wkroczył niezawodny Jarosław Kaczyński. Za kulisami musiała odbyć się ostra rozmowa "bez żadnego trybu". I zaraz okazało się, że zdanie ministra Błaszczaka nie ma już znaczenia. Wtedy ogłoszono, że nie chcemy pomocy od Niemców, a ofiarowywane nam "Patrioty" powinny trafić na Ukrainę. Polityk z Żoliborza chyba sądził, że takim postawieniem sprawy przechytrzył zachodniego sąsiada. Wtedy kubeł zimnej wody na rozgrzane antyberlińską retoryką głowy wylali zwolennicy PiS. Z wykonanego wówczas sondażu IBRIS, wynikało, że z takim postawieniem sprawy zgadza się zaledwie 29 proc. wyborców obozu rządzącego. Być może z wewnętrznych badań wynikał jeszcze niższy poziom poparcia dla takiego machania szablą wobec wojny rakietowej. Waleczność międzynarodowa w każdym razie osłabła. W imię deklarowanych zasad nie zamierzano stawiać się własnym wyborcom. Podobny scenariusz przerabialiśmy już przy okazji tzw. piątki dla zwierząt. Jak wtedy, tak i teraz chyłkiem zmieniono zdanie w sprawie "pryncypiów". I oto, obsługujący "Patrioty" żołnierze Bundeswehry znajdą się w Polsce PiS-u. A przy okazji trudno nie zauważyć, że temat reparacji wojennych od Niemiec także gdzieś przy tej okazji wyparował. Widmo Konrada Mazowieckiego To są jednak bardzo, bardzo lokalne sprawy. Uległość rządu PiS-u w sprawie "Patriotów" wcale nie unieważnia zasadniczego problemu szybkiego dozbrojenia Ukrainy. Końca wojny nie widać, niestety. Od dawna wiadomo, że Kijów przede wszystkim potrzebuje niemieckich czołgów Leopard oraz rakiet dalekiego zasięgu. Państwa Zachodu zmieniają zdanie w sprawie pomocy Ukrainie. Powoli, ale jednak. Przeszliśmy daleką drogę od pierwszych obaw o wciągnięcie państw NATO w konflikt i przypadkowe wywołanie wojny jądrowej. Dość wspomnieć, że kilka miesięcy temu szeroko omawianym tematem było wysyłanie Ukrainie niemieckich hełmów. Od tego czasu dużo się jednak zmienił. Ostatecznie jeden z systemów "Patriot" z Niemiec ma trafić na Ukrainę (co ciekawe, premier Morawiecki sobie przypisuje zasługi w podjęciu tej decyzji przez Berlin). To jednak za mało. Rozmawiamy cały czas o Leopardach, pancernych kolosach, które mogłyby być szansą na kolejne przełamanie frontu przez wojsko ukraińskie. Znakomicie uzbrojone czołgi są relatywnie łatwe w obsłudze. Ben Wallace, brytyjski minister obrony, zaapelował do Berlina o dostarczenie ich jak najszybciej. Tymczasem rząd niemiecki nadal łamie sobie głowę, jak to będzie wyglądało, że czołgi "made in Germany" będą walczyć z armią rosyjską. Wygląda na to, że kropla drąży skałę i wyłącznie międzynarodowa presja z wielu miejsc, przede wszystkim z Waszyngtonu, może doprowadzić do zmiany stanowiska przez kanclerza Olafa Scholza (być może o tyle ułatwionego, że właśnie do dymisji podała się niemiecka szefowa MON-u). Za chwilę minie rok od rosyjskiej agresji. Warto podkreślić, że na naszych oczach wojna zmienia nie tylko stanowisko Zachodu, ale także stanowisko Polski. Obawy czy raczej fobie jakiejś powtórki gestu Konrada Mazowieckiego sprowadzającego Krzyżaków, chyba się rozpierzchły. Są one zresztą niedorzeczne, jeśli nasze bezpieczeństwo opiera się na strukturach międzynarodowych. Współpraca wojsk z różnych kraju to przecież sens istnienia sojuszu NATO i naszego członkostwa. Troska o bezpieczeństwo w XXI wieku przełamały opory Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia wobec obecności żołnierzy Bundeswehry w Polsce. Ciekawe jednak, że zadecydowała o tym, uchwycona w sondażach opinii, wola ludu. Jarosław Kuisz