W pandemii każdy z nas widzi, co działa, a co nie działa w państwie. Utrwala się ogólne wrażenie, że rząd Morawieckiego i Kaczyńskiego nie bardzo potrafi sobie poradzić z pandemią. Raczej nieporadnie próbuje surfować na falach wydarzeń. Ostatnie, dość rozpaczliwe próby namawiania do szczepień, jakkolwiek sanitarnie zasadne, rozbijają się o brak konsekwencji. Obywatele bez trudu są w stanie wskazać przykłady hipokryzji czołowych polityków. Wówczas zadają zabójcze dla władzy państwowej pytanie: dlaczego ja mam przestrzegać surowych zasad, skoro ONI tego nie robią? Skoro Andrzej Duda mówił, że sam się niezbyt lubi szczepić, dlaczego mam posłuchać premiera Morawieckiego? Dosłownie kilka dni temu nową linię podziału "MY - ONI" przyszło nam odkryć w artykule arcybiskupa Stanisława Gądeckiego pt. "Duszpasterstwo po pandemii". Przewodniczący Episkopatu wielokrotnie dowiódł, że, jeśli odczuje potrzebę powiedzenia, co mu się nie podoba w polityce, raczej to powie. Nie inaczej było tym razem. Poza passusami o potrzebie ewangelizacji po pandemii, zresztą zrozumiałymi z punktu widzenia osoby duchownej, w artykule pojawiły się fragmenty otwarcie krytykujące politykę sanitarną rządu. Co intrygujące, Gądecki sugeruje, że "bezprecedensowa" polityka państwa pod rządami PiS stoi w sprzeczności z Konstytucją RP oraz Konkordatem. Warto zacytować duchownego: "Otóż państwo jednostronnie zawiesiło wszelkiego rodzaju zgromadzenia, na skutek czego msze święte i nabożeństwa stały się po większej części niedostępne dla wiernych. Nic podobnego nie wydarzyło się w dwutysiącletniej historii Kościoła. Nie wydarzyło się też podczas wojen, bombardowań czy w czasach zarazy, często dotykającej ludność naszego kraju. Dokonano w ten sposób aktów, które do tej pory przysługiwały na mocy prawa kanonicznego tylko władzy kościelnej, i tylko z najpoważniejszych przyczyn". "Trudno mi komentować nawet tę wypowiedź" - wykręcał się minister zdrowia, Adam Niedzielski, od komentarza. Kościół potraktowany gorzej niż biznes? Oglądając przysłowiowy medal z jednej strony, ktoś mógłby ekscytować się tym, że Kościół katolicki wchodzi w nieoczywisty konflikt z państwem PiS-u. Oto wysoki w hierarchii duchowny bezpardonowo krytykuje rząd Morawieckiego, stwierdzając między innymi, że: "mimo gwarancji konstytucyjnych i konkordatowych Kościół został potraktowany przez państwo gorzej niż przedsiębiorstwa handlowe; jako dziedzina niekonieczna do życia". Czytelnicy, których od 2015 cokolwiek uwiera "sojusz tronu i ołtarza" w wersji 2.0, przecierają oczy ze zdumienia. Jakże to? Przecież Kościół katolicki przez obecnie rządzących traktowany jest z rewerencją na tle III RP wręcz wyjątkową. Retorycznie, jak i budżetowo, w formie oraz w treści, politycy Zjednoczonej Prawicy pragną wykazać się przed opinią publiczną ze swojego przywiązania do Kościoła katolickiego. Żadnego dystansowania się, żadnych publicznych fochów. Ograniczanie Kościoła? Owszem, tyle że jest także druga strona medalu. Otóż arcybiskup Gądecki w pewnym sensie ma rację. Tak, władza świecka musiała uciec się do nadzwyczajnych środków i - w obliczu pandemii - musiała potraktować Kościół katolicki jak każdą inną instytucję. Stało się tak wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi zupełnie "niechcący", niemniej z powodów zasadniczych, daleko przerastających aktorów na politycznej scenie. Trudno podzielić zdania, że w Polsce Kościół potraktowano "gorzej niż przedsiębiorstwa handlowe". Podobnie demagogiczne pozostaje stwierdzenie, że "nic podobnego nie wydarzyło się w dwutysiącletniej historii". Niemniej jednak w okresie 2020-2021 na pewno potraktowano Kościół z zewnątrz, pośpiesznie uciekając się do kryteriów racjonalnych, zaproponowanych na podstawie aktualnych naukowych ustaleń w kraju i za granicą (np. reguły społecznego dystansu). "Imperium" państwa zatem rzeczywiście wkroczyło do świątyń. Porządek myślenia w kategoriach racjonalnego "profanum" podporządkował sobie część "sacrum" - przynajmniej w interpretacji arcybiskupa Gądeckiego. Możliwe są przecież i inne interpretacje, w obliczu COVID-19 harmonijniej wiążące "fides et ratio" niż stawiające wszystko na ostrzu noża. No, ale w artykule Gądeckiego tak nie było. Jeśli prawdą jest to, że rząd Morawieckiego i Kaczyńskiego nie konsultował swoich decyzji z duchownymi katolickimi (aż trudno w to uwierzyć), prowadziłoby to do wniosku, iż rząd sądził, że mu się to z różnych powodów upiecze. Może zakładano, iż właśnie racji manifestowania przez polityków przywiązania do Kościoła katolickiego, mówić niezbyt elegancko, "wolno im więcej". A w obliczu sytuacji, gdy na wirusa zmarło tylu Polaków, duchowni pokroju Gądeckiego wykażą się raczej zrozumieniem trudnej sytuacji niż skłonnością do krytyki. Wspomniany Niedzielski, by zejść z linii ataku polskiego duchownego, rozpaczliwie odwołał się do wyższej instancji - Watykanu: "Jak usłyszałem tę wypowiedź, to przyznam, że od razu miałem przed oczami obraz papieża Franciszka, który podczas drogi krzyżowej - w 2020 r. jeszcze, kiedy byliśmy świeżo dotknięci pandemią - odbył procesję sam na placu Świętego Piotra zamiast w Koloseum". To tylko słowa Paradoksalnie, w tym sporze to Gądecki jest bliższy prawdy, że każda próba wzmocnienia polskiego państwa czy choćby zamanifestowania jego władzy w sytuacji kryzysowej, choćby i z uwagi na "współczesną zarazę" - nie musi, ale może prowadzić do zderzenia z inną, silną instytucją o zakres władzy. Tak w każdym razie rzecz prezentowałaby się wedle światopoglądu i stylu politycznego Jarosława Kaczyńskiego. Lider PiS-u wielokrotnie zapewniał nas, że właściwe spojrzenie na politykę bierze pod uwagę nie rządy prawa i kompromisy dla dobra wspólnego, ale publiczne siłowanie i zakulisowe walki grup interesów. Przyjmując taką optykę, w porządku ziemskim starcie państwa polskiego z Kościołem wydaje się wręcz nieuniknione. Konstruowanie państwa polskiego - po nieszczęściach XX wieku i wobec wyzwań XXI wieku - wciąż trwa. W obliczu takich wydarzeń, jak pandemia, mozolnie odkrywa się kolejne obszary, w których owa władza wydaje się konieczna i uzasadniona. Konieczny konflikt Do skonstatowania tego stanu rzeczy nie ma nic, czy ktoś jest wierzący czy niewierzący, czy jest z prawicy, czy z lewicy. Wzmacnianie instytucji państwa na różnych obszarach czasem może, a czasem musi wchodzić w konflikt z dotychczasowym monopolistą. Proszę sobie wyobrazić, że władza państwowa, podporządkowana PiS, realnie próbuje schodzić coraz niżej, próbuje manifestować się w małych miasteczkach czy wsiach (to są przecież publicznie ogłaszane ambicje J. Kaczyńskiego). Jeśli miałoby to oznaczać układ polityki z Kościołem, nie ma wówczas mowy o niezależnym (czyli silnym) państwie. Tu mamy do czynienia z prawidłowościami przerastającymi dzisiejszych aktorów wydarzeń. Przekonano się o tym przecież już w II RP. Obóz Józefa Piłsudskiego i sanacji, który przecież deklarował realne ambicje wzmocnienia państwa polskiego, musiał zderzyć się z Kościołem katolickim. Co jakiś czas publicznie wybuchały gorszące spory, w tym najbardziej spektakularny (i daleko więcej niż tylko symboliczny) konflikt państwo sanacji - Kościół katolicki o miejsce spoczynku marszałka na Wawelu. Arcybiskup Gądecki wziął dosłownie hołdy polityków Zjednoczonej Prawicy i uznał, że musi ich przywołać do porządku. Politycy Zjednoczonej Prawicy zaś uznali, że hołdy dla Kościoła to przepustka do większej władzy świeckiej. To pomyłka. Ostatecznie w tym sporze jak najbardziej doczesnym i politycznym - jak w każdym sporze doczesnym i politycznym - po prostu wygrywać będzie silniejszy i bardziej zdeterminowany. Gdy w XXI wieku prawica opowiada o wzmocnieniu państwa polskiego w bezkonfliktowej zgodzie z Kościołem katolickim, prezentowała co najwyżej pobożne życzenia. Przed wojną przekonał się o tym zresztą dobitnie już Piłsudski i jego następcy, do których tradycji politycy pokroju J. Kaczyńskiego i M. Morawieckiego chętnie się przecież odwołują. Krótko mówiąc w porządku ziemskim: albo silne państwo polskie, albo silny Kościół katolicki. Tertium non datur.