Cykle ulegania przez tę czy inną zbiorowość paranoicznym skłonnościom, jak się wydaje, powracają co jakiś czas. Nasze czasy pasują tutaj jak ulał, zapewne nie bez udziału mediów społecznościowych, w których opowiadanie nonsensów, jak mało co gwarantuje wyróżnienie się z tłumu. W polskim powietrzu - niczym drugi smog - rozpowszechnia się skłonność do wyolbrzymiania, nieufności oraz permanentnego wietrzenia zakulisowych machinacji. Jedni zarażają nim drugich z szybkością kolejnego wariantu wirusa COVID-19, tym bardziej, że co jakiś czas wypływają wiadomości na temat pojedynczych zdarzeń, jak inwigilacja opozycji tzw. systemem Pegasus, które jak najbardziej uzasadniają żądania gruntownego wyjaśnienia sprawy. Gdyby Hofstadter żył nieco dłużej, można zakładać, że raczej nie protestowałby przeciwko zajmowaniu się sprawą Watergate. I w niczym nie umniejszało to wagi wymowy jego eseju. Historykowi chodziło o sytuację, w której "paranoidalny styl" odrywa się od faktów - i zaczyna służyć wyjaśnianiu w życiu politycznym niemal wszystkiego. Paranoja polska "Paranoidalny styl polityki amerykańskiej" przypomina się w sprawie "lex TVN" i skorzystania z weta przez prezydenta Andrzeja Dudę. Oczywiste jest to, że kanałami dyplomatycznymi Amerykanie mogli próbować komunikować się z Pałacem Namiestnikowskim. Oczywiste jest także to, że Duda w jakimś stopniu musiał wziąć pod uwagę interesy sojusznika, jak i swoje własne (ewentualna kariera międzynarodowa). Jednocześnie jednak w sprawie weta jak z kapelusza wysypały się piętrowe teorie spiskowe. Wśród szalonych interpretacji wyróżnia się szczególnie ta o ukartowaniu przez Dudę weta z Jarosławem Kaczyńskim, by partia rządząca mogła wyjść z kryzysu z twarzą. Nie ma żadnych przesłanek, by w ogóle rozważać tę hipotezę. Wiele osób z prawicy wczoraj głośno jęknęło w mediach na wieść o prezydenckim wecie. Najważniejsze jednak, iż sam prezes PiS tuż przed ogłoszeniem decyzji przez Dudę, udzielił Interii wywiadu, z którego dość jasno wynikało, że to on stoi za uderzeniem w amerykańską telewizję. Kaczyński uzasadniał kontrowersyjną nowelizację ustawy: "My po prostu nie widzimy powodów, dla których w Polsce miałoby obowiązywać inne prawo w tym zakresie kapitału w mediach niż w innych krajach europejskich. Odmawianie Polsce prawa, które bez problemu działa w innych państwach Unii, jest nie do przyjęcia". I dalej polityk w charakterystycznym dla siebie stylu - chociaż od 6 lat kieruje krajem - przedstawiał siebie jako ofiarę "totalnej opozycji" oraz jej mediów: "mamy w tej chwili sytuację, w której w dalszym ciągu istnieje w mediach zdecydowana przewaga opozycji - i to totalnej opozycji (...). Oprymowani w mediach są w Polsce nie tamci, tylko my". Co prawda w zdrowej demokracji polityk nie powinien mówić o "oprymowaniu" przez opozycję i dziennikarzy, tylko o konkurencji, choćby i jak najostrzejszej, o władzę dla dobra kraju - jednak ważniejsze w sprawie weta było potwierdzenie przez Kaczyńskiego marginalizowania prezydenta Dudy. Z rozmowy wynikało, że prezes PiS nie podtrzymuje z Pałacem Prezydenckim żadnych kontaktów. Duda - Kaczyński: 1:0 Prezydent Duda zatem upomniał się o swoją konstytucyjną pozycję. Skorzystał bowiem z prawa weta, ale ten gest przynosi dodatkowe konsekwencje. Po pierwsze, przypomina o tym, że konstytucyjny podział władz wykuwa się nie tylko na papierze, ale w boju. Podział i hamowanie się władz w państwie wiąże się właśnie z namiętnościami, konfliktami i rywalizacją pomiędzy konkretnymi politykami. To mądrość pokoleń przekuta na pewne rozwiązania, choćby się to tej czy innej osobie nie podobało. A może właśnie po to. Po drugie, weto prezydenta Dudy rozbija zasadniczy dla prezesa PiS podział "my - oni". Zasadniczo prezydent Duda podważył opowieść o groźnej "totalnej opozycji" i łagodnej Zjednoczonej Prawicy, którą to narrację J. Kaczyński snuł długo i obszernie we wspomnianym wywiadzie. Prezes PiS potrzebuje jej tyleż do stygmatyzowania konkurentów politycznych, ile do klejenia własnego obozu. A tu nagle weto - i okazało się, że możliwa jest trzecia droga, że potrzebny jest pluralizm mediów i tak dalej. W starciu w sprawie "lex TVN" można nawet powiedzieć: Duda - Kaczyński 1:0. Ale tylko do przerwy. Ten ostatni polityk czerpie przecież siły z konfliktów, urazów łatwo nie zapomina, żyje wyłącznie polityką, trudno zatem podejrzewać, że sprawę tak pozostawi. Tym bardziej, iż władzy nie planuje oddawać. Przy innej okazji opowiadał przecież o potrzebie rządzenia przez trzy kadencje, aby zmienić Polskę tak, jak sobie to wyobraził. W dobie pandemii i inflacji sprawa zneutralizowania mediów, które jakkolwiek krytykowałyby rząd PiS, nie jest sprawą drugorzędną, ale pierwszorzędną. Skoro nie udało się uciszyć TVN w ten sposób, pod ręką pozostaje jeszcze Trybunał Konstytucyjny czy, jak uważa opozycja, pseudo-Trybunał Konstytucyjny. Na naszych oczach został on de facto zamieniony w trzecią izbę parlamentu: zamiast pilnować przestrzegania konstytucji - stanowi prawo w sprawach, które z jakichś powodów nie mogą uzyskać większości w parlamencie. Wiele osób jeszcze sobie nie zdaje sprawy z długofalowych konsekwencji tej "cichej" metamorfozy TK. Jak widać, akurat w tej sprawie zapuszczanie się w chaszcze "paranoidalnego stylu polityki polskiej" nie jest konieczne. Rzeczywistość widziana gołym okiem jest dostatecznie ciekawa i złożona. A o kolejnej próbie podporządkowania sobie przez PiS niezależnych mediów na pewno niebawem usłyszymy.