To była desperacka, od początku nierówna walka. A jednak liczebnie przeważający Rosjanie napotkali nieoczekiwany opór w Mariupolu. Miasto nad Morzem Azowskim, jedno z najludniejszych w Ukrainie, zrównali z ziemią. Kombinat metalurgiczny Azowstal okazał się fortecą, czymś w rodzaju średniowiecznego donżonu, w którym można się bronić dłużej. Niestety, regularna armia ukraińska nie była w stanie udzielić obrońcom realnej pomocy. Sukcesy odnoszono gdzie indziej. Tu o żadnym przebiciu się na południe nie można było marzyć. Ostatecznie żołnierze w kombinacie, zasypywani gradem pocisków (co nie jest metaforą, deszcz ognia można było zobaczyć na nagraniach z dronów), dziś poddali się. CZYTAJ WIĘCEJ: Deszcz ognia nad Azowstalem. Czy to zakazane bomby fosforowe? Na razie wiemy, iż Azowstal opuściła połowa obrońców. Los pozostałych, póki co, owiany jest mgłą ponurej tajemnicy. O rosyjskiej armii dowiedzieliśmy się jak najgorszych rzeczy. Najgorsze zbrodnie, które znaliśmy z podręczników historii, wydarzyły się teraz, w 2022 roku, w kraju, z którym sąsiadujemy. Równanie miast z ziemią, rozstrzeliwanie cywilów, gwałty na bezbronnych kobietach, zwykłe złodziejstwo. Odkrywa się kolejne groby masowe. Naprawdę trudno liczyć, że Rosjanie nagle okażą się wspaniałomyślni dla Ukraińców, którzy bronili Azowstalu. Dwuznaczne wnioski W takich sytuacjach zwykle sympatyzuje się ze słabszymi, z obrońcami. Do ostatniej chwili żywi się nadzieję na inny obrót spraw. Na jakiś cud polityczny czy militarny. Nic takiego się nie stało. Nawet przegrana, z której można być dumnym, pozostawia jakiś smak goryczy. Słusznie mówi się, że to dla Ukrainy Termopile czy, jak chcą inni, nasze Westerplatte. Obroniony został Kijów, odepchnięto wroga spod Charkowa. Rosjanie ostatecznie zdobyli Mariupol, co powinno nas skłonić do ponurych wniosków. Po pierwsze, Rosjanie ponoszą porażki, ale także odnoszą sukcesy. Ich cena może wydawać się nam koszmarna, jak jednak widać, dla Moskwy nie ma to żadnego znaczenia. Ani geopolityczna izolacja, ani sankcje gospodarcze nie zatrzymały agresora. Plotki o rzekomej chorobie czy chorobach prezydenta Putina, coraz bardziej fantastyczne - póki co - więcej mówią o naszej nadziei na zakończenie wojny niż o tym, co teraz się dzieje na polu walki. Z ponurych sukcesów - tu po drugie - wynika, że Rosjanie wyrąbali sobie kawał terytorium Ukrainy na południu. Proszę spojrzeć na mapę, to ogromny obszar, który bezpośrednio łączy terytorium Rosji z Krymem. Znaczenie militarne podboju nie ulega wątpliwości. Słusznie Kijów protestuje przeciwko uznawaniu tego drugiego "rozbioru" Ukrainy. Niemniej Rosjanie już zaczęli stosować metody znane nam jako "rusyfikacja", toporna, ale pozwalająca na jakieś sprawowanie władzy, czyli powoływanie lokalnych władz, wywożenie opornych w głąb własnego kraju itd. Powiedzieć, że odzyskanie tych terenów przez Ukrainę nie będzie łatwe, to nie powiedzieć nic. Co powie "świat"? Wreszcie, po trzecie, kraje regionu wciąż obchodzi los Ukrainy, jednak niepokojący jest cichy odwrót uwagi opinii publicznej państw Zachodu. Niech naszej czujności nie usypia konkurs "Eurowizji". Wojna powoli zaczęła znikać z jedynek wielu popularnych portali. Inne tematy wypierają doniesienia z frontu. Sondaże wskazują spadek zainteresowania agresją Moskwy - i na to też zdaje się liczy Kreml - na "zmęczenie" opinii publicznej w demokracjach Zachodu. Kto wie, być może wiele osób nawet nie zauważy, że heroiczna obrona Mariupola miała miejsce i właśnie się zakończyła? Gołym okiem widać, że wielu polityków życzyłoby sobie, aby "szaleństwo Putina" zakończyło się jak najszybciej, aby można było uspokoić nerwy tych obywateli, którzy bardziej zatroskani są rosnącymi cenami w sklepach niż walką o wolność Ukrainy. Tym bardziej, my powinniśmy zachować w pamięci, że obrona słabszego przed silniejszym trwała aż 82 dni. Losy wojny wciąż nie są przesądzone. Co, jak co, jednak z naszej historii doskonale wiemy, iż symbole bohaterskiej porażki mają znaczenie dla przyszłych pokoleń.