Tu i tam słychać głosy, że przy takim poziomie szczepień i kolejnych mutacjach wirusa (niesławny wariant indyjski) jak nic czeka nas czwarta fala. Jako że obywatele mają serdecznie dość "lockdownów" - i zawsze znają kogoś, kto łagodnie przeszedł chorobę - od miesięcy coraz bardziej są chętni na podejmowanie ryzyka. Wobec pytania: "jakość życia czy życie?" po miesiącach życia z COVID-19 ochoczo wybierają to pierwsze. Jednak nie musi to oznaczać chęci zaszczepienia się. Zupełnie inna jest perspektywa rządów i pracowników ochrony zdrowia. Takie kalkulowanie ryzyka, połączone z niechęcią do zastrzyków, budzi przerażenie ministra zdrowia i pulmonologów. Powoli zbliżamy się do momentu, gdy ten, kto się miał zaszczepić, zaszczepił się, a kto nie... No właśnie, ma umrzeć? Przechodzić przez cykl: choroba - ozdrowienie - choroba? Poszukiwanie odpowiedzi, co dalej w zmaganiach naszego rządu z wirusem, wchodzi w nową fazę? Więcej kar? Wiosną 2021 roku możemy powiedzieć, że bank pomysłów pęcznieje. Najmodniejszym pomysłem w tej chwili są tzw. paszporty sanitarne, w niektórych krajach europejskich już zostały zresztą wprowadzone (np. Dania). Już od 1 lipca dla obywateli UE będą dostępne bezpłatne certyfikaty szczepionkowe, jak właśnie zapewniła nas Komisja Europejska. Takie rozwiązania wprowadzają celowo sanitarną nierówność: kto się zaszczepił, ma prawo korzystać z większej puli wolności w sferze publicznej. Hasło: "szczepienia to wolność", dociera do nas z różnych stron. Tym samym wywiera się miękką presję na pozostałych, by - oglądając współobywateli, np. wyruszających na wakacje za granicę, poczuli ukłucie zawiści w sercu i ruszyli na spotkanie ze strzykawką. Niektóre samorządy dwoją się i troją, by wesprzeć rząd w tej akcji. Z billboardów patrzą na nas uśmiechnięci celebryci i także zachęcają do odfajkowania szczepień. To może zadziałać na masową skalę w krajach o adekwatnym poziomie kultury prawnej i odpowiednim poziomie wiedzy sanitarnej. Tam, gdzie obchodzenie przepisów, w tym sanitarnych, uważane jest za dowód zaradności, owa presja nie może zaskoczyć w skali niezbędnej do uzyskania stadnej odporności. Nie można wykluczyć, że niejeden zagorzały antyszczepionkowiec będzie wolał podrobić paszport szczepionkowy niż się zaszczepić. Ostatecznie dla chcącego nic trudnego. W tej sytuacji podsuwa się inny, "twardy" pomysł: przymusowe szczepienia i kary. Kto się nie zaszczepi, będzie podlegał rozmaitym sankcjom, na początek finansowym. A kto wie, dodają inni, czy nie powinien podlegać sankcjom karnym. Lekkomyślność czy ignorancja przekładają się przecież na koszty leczenia. Dlaczego osoby, które zaszczepiły się mają płacić składki zdrowotne na tych rodaków, którzy nie dbają dostatecznie o zdrowie i życie (swoje i innych)? Ten tok rozumowania dobrze znamy, bo w debatach przeszliśmy przy okazji pokrewnych rozważań o piciu alkoholu czy paleniu papierosów. I wiadomo, że - mimo tej argumentacji - ostatecznie nałogowym palaczom nie odmawia się prawa do wizyty u onkologa. Przestępstwo społeczne Warto podkreślić, że wbrew obiegowym przekonaniom, klasyczny liberalizm dopuszczałby przymusowe szczepienia przez wzgląd na większe dobro - odzyskiwanie ludzkiej wolności na co dzień. Tak w każdym razie uważał w eseju "O wolności" John Stuart Mill, z przekąsem dodając, że wolałby jednak, by dorośli ludzie troszczyli się o siebie należycie ze względu na ich samych. Granicą własnej wolności jest jednak ewidentne szkodzenie innym, a z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku pandemii. Samemu można sobie szkodzić, proszę bardzo, upijać się czy nikotynizować w czterech ścianach do woli, istnieje jednak granicą, za którą jednostka szkodzi już nie sobie, ale społeczeństwu - "przechodzimy wtedy z dziedziny wolności w dziedzinę moralności lub prawa". Mill wprowadza tutaj termin "przestępstwa społecznego". Ten sam argument można zastosować zarówno w kwestii przymusowych szczepień, jak i w kwestii tzw. covidowych paszportów. Oczywiście nasi politycy nie podejmują decyzji pod wpływem lektury klasyków historii idei. Oni dokonują kalkulacji "hic et nunc" w imię ustrzeżenia się przed przegraną wyborczą. Wystarczyłby jeden odpowiednio nagłośniony w mediach przypadek śmierci osoby, która umarła "za karę" czy "dla przykładu" przed szpitalem, by koszty takiego domagania się konsekwencji zobaczyć w sondażach czy urnach. Karanie za nieszczepienie mogłoby okazać się politycznym samobójstwem. Nic dziwnego, że od pomysłu, by osoby z własnej woli niezaszczepione płaciły później za leczenie, w tym miesiącu odciął się minister zdrowia Adam Niedzielski: "To jest pomysł nieakceptowalny. Od tego jest państwo, żeby zapewnić dostęp do leczenia". "500 plus" dla antyszepionkowców? Desperacja popycha w stronę ostatniego z rozwiązań, które skądinąd było wielkim nieobecnym w prezentacji "Polskiego Ładu": płacenia obywatelom za zaszczepienie. Głośnym echem odbiła się wiadomość, że rząd Serbii zapowiedział, iż każdy obywatel, który zaszczepi się w oznaczonym czasie, otrzyma równowartość ok. 25 euro. Krzyki, że ci, którzy wcześniej się zaszczepili za darmo, wyszli na tym, jak Zabłocki na mydle, nie są nieusprawiedliwione. Na przykładzie Serbii wiadomo, że bonus finansowy może przekonać osoby, które wahają się lub zwlekają z decyzją, choćby z powodu szybkiego przygotowywania szczepionek przeciwko COVID-19 lub uważają, że są w grupach niskiego ryzyka śmiertelności. Kontrowersyjny etyk z Uniwersytetu Oksfordzkiego, profesor Julian Savulescu, już jesienią 2020 roku na łamach "Journal of Medical Ethics" przedstawił interesujący argument, że opłata za zaszczepienie byłaby opłatą za podjęcie ryzyka dla dobra innych obywateli, a za to może należeć się małe honorarium. Jeśli w Polsce dotrzemy do momentu, gdy szczepionki będą masowo zalegać w przychodniach, rząd będzie zmuszony rozbudowywać system zachęt. Na jego końcu będzie coś w rodzaju "500 plus" za zaszczepienie się, np. w ciągu danego miesiąca. Złość wtedy weźmie osoby zaszczepione, że udały się wcześniej na ukłucie - gratis. Jednak jak to bywa (nie tylko w Polsce) osoby bardziej odpowiedzialne za siebie i za innych, niekiedy na krótką metę - tracą. Może to jest jednak cena za powrót do normalności, którą po zazgrzytaniu zębami, trzeba będzie, niestety, zapłacić. Aby wygrać na metę - dłuższą.