Najpierw Donald zaprosił Jarosława na mecz na stadion, dodając z gestem pańskim, że jego poprzednicy na stanowisku premiera również przyczynili się do przyznania Polsce Euro 2012 (o Surkisie jakoś zapomniał). Zaprosił także Jarosława na obiad. Jarosław ultrakurtuazyjnie wymówił się (jestem wdzięczny Donaldowi Tuskowi, ale...), w sposób zawoalowany dając do zrozumienia, że bilet od Donka byłby swego rodzaju nadużyciem, albowiem nie pochodziłby - jak bilety innych Polaków - z losowania. Sam natomiast Jarek zamierza mecz oglądać tak, jak ogląda go przeciętny Polak: w domu i przed telewizorem. A co do Euro, to - powiedział Jarosław - faktycznie, to myśmy załatwili. To może choć obiad? Tu również Jarosław jest wdzięczny, lecz nie bardzo. Miewa ostatnio bowiem kłopoty zdrowotne. Jakie? Nie uściślił, ale dużo jeść nie powinien. Przy okazji wybuchła kwestia tzw. "loży prezydenckiej", którą wynajął sobie od UEFA Abramowicz z kolegami. Choć loża jest tak prezydencka, jak "królewski" może być apartament w hotelu który nigdy żadnego króla nie gościł, to prezes nazwał kwestię wynajmu skandalem, a Brudziński doprawił "dziadostwem". Co dziwne, obaj panowie - pamiętając doskonale, że to oni załatwili Euro - zapomnieli, że załatwiając, to również oni zgodzili się na warunki, które za Euro stoją - czyli na czasowe przeniesienie zarządzania stadionami na rzecz UEFA. A UEFA opchnęła Abramowiczowi wygodną lożę, bo sporo zapłacił. Komorowski w każdym razie mecz obejrzy nie przed telewizorem, jak przeciętny Polak, a w VIP-owskiej loży razem z Platinim.