Jak donosi bowiem "Rzeczpospolita", na grawerowaną tabliczkę z imieniem i nazwiskiem ministra, której cena rynkowa waha się od 100 do 200 złotych, wydano 2 664,5 złotych! Sawicki twierdzi, że o sprawie nie wiedział, a urzędnika, który tabliczkę zamówił, zamierza ukarać. "To nierozsądny urzędnik. W mojej ocenie przesadził. Nie tylko, że zaleciłem kontrolę, ale poleciłem dyrektorowi generalnemu żeby wyciągnął stosowne konsekwencje. Nie jestem zwolennikiem gadżetów i mnie wystarczyłaby wizytówka na drzwiach zrobiona na ksero i zamieszczona za szkłem bez jakichkolwiek wydatków" - powiedział w rozmowie z IAR minister. Dodał, że nie zdawał sobie sprawy, że tabliczka kosztowała aż tyle. Węszy nawet prowokację. "Ja bym za nią nie dał dwustu złotych, gdybym sam o tym decydował. Albo jest to głupota tego pracownika i musi być ukarany, albo świadoma prowokacja" - stwierdził Sawicki. Co ciekawe, resort rolnictwa odmówił odpowiedzi na pytanie, z czego zrobiona jest tabliczka i dlaczego jest taka droga. Naszym zdaniem słusznie - jeszcze by się okazało, że litery są ze srebra albo pozłacane... I wtedy co? Jeszcze by kto ukradł...