Dzięki Janowi Bochenkowi, emerytowanemu inżynierowi, Sławomir Nowak mógł uniknąć kłopotów. W marcu 2011 roku biegły Bochenek wycenił bowiem zegarek byłego ministra na 9660 złotych. Śledztwo mogłoby zostać więc umorzone - posłowie do oświadczeń majątkowych mają obowiązek wpisywać tylko to, co jest warte więcej niż 10 tys. złotych. Tak się jednak nie stało, gdyż opinia biegłego "wyciekła" i zrobiło się o niej głośno... Prokuraturze nie pozostało więc nic innego, jak tylko... wezwać drugiego biegłego. Tym razem szwajcarski Ulysse Nardin, zegarek byłego ministra Nowaka, został "doceniony" - kolejny biegły stwierdził, iż jest on wart aż 17 tys. złotych! I to już oznaczało dla posła PO i dymisję, i kłopoty... Jan Bochenek w rozmowie z "Wprost" zapewnia, że nie wiedział do kogo zegarek należy. "Nawet nie dostałem tego zegarka. Miałem kolorową fotografię. I opinię rzeczoznawcy, który uznał, że stan zegarka jest średni" - powiedział. A na pytanie, czy wcześniej wyceniał zegarki, Bochenek odparł, iż "tak, raz, ukradzionego roleksa na Marszałkowskiej". "Wyceniłem tak, jakby ktoś chciał ten zegarek sprzedać na bazarze, no, na rynku wtórny" - podsumował biegły Bochenek, dodając - z rozbrajającą szczerością - "po prostu nie jestem specjalistą od zegarków". Ot co. oprac. emi