Wiemy już przynajmniej, co się - pi razy oko - święci. Aleksander Kwaśniewski już od dawna kręci się wokół palikotowego projektu, niby próbując połączyć w jakiś sposób "oba lewicowe płuca" - SLD i Ruch, ale w gruncie rzeczy szkodzi w ten sposób SLD Leszka Millera. SLD bowiem, w porównaniu ze sprawnie się sprzedającym Ruchem Palikota, to szara myszka. Palikot wali tam, gdzie walić powinna pop-lewica, czyli w miękkie narkotyki, prawa mniejszości i religię w przestrzeni publicznej. Jego partia jest w ten sposób o wiele bardziej kolorowa i ciekawa, niż SLD z jej robotniczym, a zarazem nieco konserwatywnym etosem. Wygląda więc na to, że flirtując z Palikotem i firmując go w ten sposób, Kwaśniewski próbuje wyrolować Leszka Millera. Po raz wtóry w tej dekadzie notabene. Problem polega jednak na tym, że Kwaśniewski się Palikota boi. Wie o tym sam Janusz Palikot, który zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie odbierają go jako osobę dość nieprzewidywalną. Kwaśniewski boi się, że współpracując z Palikotem "straci majestat" - twierdzi Palikot, obiecuje jednak, że kończy z performerstwem. Tymczasem wykorzystuje jednak każdą okazję, żeby dopiec Millerowi. "Leszek Miller ponoć chodzi 30 razy dziennie korytarzem w Sejmie, żeby go ktoś poprosił o komentarz" - rzuca w wywiadzie plotkę, po czym wieszczy, że być może pod koniec roku do koalicji PO-PSL dołączy SLD, co dla Ruchu Palikota oznacza jedno: rozepcha się już zupełnie solo na pozycji lewicowej opozycji. A teraz najważniejsze: Palikot twierdzi, że ma w garści Donalda Tuska. Jak to? A tak to: już teraz 10 posłów PO ma ochotę przejść do Ruchu Palikota, co - oczywiście - wywaliłoby już teraz chwiejną koalicję na glebę.Tyle, że Palikot, jak mówi, woli poczekać. "Gdyby wybory były teraz" - powiedział Machale - "to najprawdopodobniej mielibyśmy trzy partie po 20 procent". Oczywiście, Palikot przesadza i sam zdaje sobie z tego sprawę. Nie chce jednak wchodzić do koalicji z PO na prawach słabszego koalicjanta. Mierzy wyżej. Tak przynajmniej twierdzi.