Zobaczie sami, jak to nasze dzielne, wąsate prezydencisko wychodzi do pracy: I którędy: Generalnie - jak sam mówi - jest przyjemnie. A to wiewióreczkę podejrzy w Łazieneczkach, a to z miłą panią dziennikarką pogawędzi. A to na obrońców krzyża się natknie... wróć. Poniosła "Dzikiego Kraja" wyobraźnia. O tym prezydent nie wspominał. Ale jednak - z Belwederu do Pałacu Namiestnikowskiego jest kawałek. Jak zauważa dziennikarka - osiem przystanków. Krok w krok za prezydentem - zapewne - spacerują sobie panowie BOR-owicy, jednak taki spacerujący przez ćwierć miasta prezydent ma szansę natknąć się na swoich, nazwijmy ich, antypatyków. Albo wzbudzić niezdrową sensację, i - na przykład - spowodować stłuczkę zapatrzonych w niego kierowców na Rondzie de Gaulle'a. Dobrze przynajmniej, że na światłach nie wymusza pierwszeństwa i nie przechodzi na czerwonym. Bo w sumie nie bardzo ma jak. Żeby być urzywilejwowanym w ruchu drogowym musiałby sobie zainstalować kogut na głowie państwa, a to jednak mało twarzowo... Ho, ho, ho.