Były wiceszef KNF został niedawno zatrzymany pod zarzutem niedopełnienia obowiązków w związku z aferą SKOK Wołomin. Tyle że według (innych) śledczych to właśnie bandyci związani ze SKOK Wołomin brutalnie pobili Kwaśniaka w 2014 r. Wiceszef KNF odniósł wówczas ciężkie obrażenia, ze złamaniem czaszki włącznie, na twarzy miał założone 40 szwów i spędził kilka miesięcy w szpitalu. "W kwietniu 2014 roku padłem ofiarą zamachu na moje życie. Zamach był następstwem mojej pracy w Komisji Nadzoru Finansowego. (...) Obecnie padam ofiarą zamachu na mój dorobek zawodowy oraz dobre imię" - oświadczył Kwaśniak. W obozie władzy uznano, iż rzeczywiście może tu mieć miejsce pewien dysonans poznawczy, w związku z czym postanowiono ugasić pożar benzyną. Pierwszy był Zbigniew Ziobro: "Być może był zaatakowany właśnie dlatego, że KNF przez długi czas rozzuchwalała przestępców, pozwalając bezkarnie wyprowadzać miliony złotych" - oznajmił minister sprawiedliwości. Do licytacji zwycięsko włączył się współtwórca SKOK-ów, senator PiS Grzegorz Bierecki: "Nie jest tak, że bandyta zawsze bije tego dobrego" - wyjaśnił. Ponieważ wypowiedzi te spotkały się z mniej przychylnym odbiorem niż przypuszczano, na odcinek ratowania wizerunku rzucono Marka Suskiego: "My absolutnie nie przyzwalamy na żadne bandyckie napady na kogokolwiek" - oświadczył. Z kolei prokurator generalny Bogdan Święczkowski postanowił merytorycznie wykazać, że Kwaśniak, cytując senatora Biereckiego, nie należy do "tych dobrych". "Mam nadzieję, że państwo dostrzegacie, że to jest prawdziwa afera, to jest prawdziwa afera KNF" - podkreślał po prezentacji slajdów o niepodważalnej winie ówczesnego kierownictwa KNF, jasno wskazując, która afera KNF jest prawdziwa, a która nieprawdziwa. Sumując wszystkie fakty, można uznać, że Kwaśniak został pobity, gdyż rozzuchwaleni przestępcy mieli już dość jego bezczynności w ich sprawie. (mim)