Europosłowie PiS alarmowali Europę ws. rzekomych nieprawidłowości podczas wyborów samorządowych. To, co wydarzyło się w Polsce w trakcie listopadowych wyborów samorządowych, "nie ma precedensu w demokratycznej Europie" - mówił Ryszard Legutko w PE. "Mamy do czynienia z przesuwaniem się naszego kraju na wschód - ze standardów zachodnich i europejskich do standardów wschodnich, rosyjskich i białoruskich" - oceniał Ryszard Czarnecki. Politycy rządzącej wówczas koalicji PO-PSL byli taką postawą oburzeni. "Wysłuchanie publiczne zorganizowane przez posłów PiS i przeprowadzone dziś w Parlamencie Europejskim, sugerujące, że w Polsce demokracja jest zagrożona, to bezprzykładny atak godzący w wizerunek Polski za granicą. To kolejna próba przeniesienia wewnętrznej walki politycznej na poziom europejski" - mogliśmy przeczytać w oświadczeniu europosłów PO i PSL. Na to oburzenie oburzeniem zareagowali m.in. dziennikarze, którzy dziś są związani z PiS - Joanna Lichocka i Marek Magierowski. "To dobrze, że opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w PE na temat zagrożenia demokracji. Jesteśmy w Unii, to jest także nasz parlament" - napisała na Twitterze Lichocka. "To już nawet nie bolszewicka, a KGB-owska mentalność: oskarżać o zamach na demokrację tych, którzy wskazują na naruszenia demokracji" - wtórował Magierowski. Dziś PiS i PO zamienili się rolami. PO "donosi", a PiS "zagraża demokracji".