Przypomnijmy najpierw, jak to było w kampanii wyborczej. Media dorwały się do występów Antoniego Macierewicza w Chicago, gdzie Antoni Macierewicz - w największym skrócie - był po prostu sobą. Pełne pasji perory Macierewicza grane były non-stop we wszystkich telewizjach informacyjnych. Straszono jednocześnie, że "ten szalony Macierewicz" przymierzany jest do ministerstwa obrony. PiS uznał, że trzeba zareagować. "To nie media i nie PO będzie decydować o tym, kto będzie tworzył mój rząd" - oznajmiła Beata Szydło (nie dodała, że również ona nie będzie go tworzyć). I przedstawiła Jarosława Gowina jako "najbardziej prawdopodobnego szefa MON". "Jestem bardzo zaszczycony, że pani prezes Szydło zechciała obdarzyć mnie kredytem zaufania" - oznajmił tonący w pąsach Gowin, który jednak na obronności za bardzo się nie zna. Wszystko jasne? Ani trochę! Oto właśnie 9 listopada 2015 roku Beata Szydło musiała połknąć własny język i ogłosić, że Antoni Macierewicz będzie szefem MON. Czy PiS oszukał wyborców? Nic z tych rzeczy - przekonuje Beata Szydło. Jak wyjaśniła, propozycja szefowania resortowi obrony została Gowinowi przedstawiona, lecz ten wolał ministerstwo szkolnictwa wyższego. I tak się akurat złożyło, że następny w kolejce był Antoni Macierewicz. Proste?