Wzajemne pytania to ten moment debaty, gdy można zagonić konkurenta do narożnika. A zwłaszcza jeśli mówimy o pytaniu finalnym. Gdy ostatnim uderzeniem można znokautować przeciwnika na oczach tysięcy widzów. Powiedzieć, że Jacek Majchrowski z werwą zabrał się do sprawy podczas debaty z Małgorzatą Wassermann, to powiedzieć odrobinę za dużo. Okazało się bowiem, że prezydent Majchrowski nie jest w stanie ustalić sam ze sobą, o co właściwie chciał kontrkandydatkę zapytać. Wyglądało to tak: Prezydent Krakowa niespiesznym ruchem założył okulary, pobrał notatki i przystąpił do dzieła. "Proszę panią... ja mam takie pytanie..." - emocje już w tym momencie sięgały zenitu. "Czy mogłaby mi pani powiedzieć... przepraszam bardzo, bo sobie zapisałem, ale..." - kontynuował Majchrowski, a kandydatka Wassermann nasłuchiwała wyczekująco w napięciu. "Czy mogłaby mi pani powiedzieć..." - powtórzył król Krakowa i mistrz suspensu. "...taką rzecz powiedzmy sobie spoza... spoza miasta" - tu nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Lecz w tym momencie skończył się czas. Prezydent jęknął. Prowadzący okazali jednak wyrozumiałość i przyznali prezydentowi dodatkowy czas na zadanie pytania. "Czy może pani zadeklarować, niezależnie od wyniku wyborów, że będzie pani miała możliwość i chęć wsparcia rządowego dla miasta, mimo że wygrał w nim ktoś inny niż z PiS?" - brzmiało to zrodzone w bólach pytanie. "Chętnie odpowiem na to pytanie, chociaż złamaliście państwo reguły w tym momencie" - wytknęła Wassermann i zapewniła, że prezydent Krakowa zawsze może liczyć na jej wsparcie. Cóż to była za debata.