Dzisiaj milicja użyła broni Był ostatni dzień sierpnia 1982r. Andrzej Trajkowski, Mieczysław Poźniak i Michał Adamowicz tego dnia nie wrócili już do swoich domów. Tego dnia mieszkańcy "górniczego" Lubina wyszli na ulice miasta, by upomnieć się o prawa zagwarantowane dwa lata wcześniej w słynnych porozumieniach sierpniowych. Pokojową manifestację krwawo stłumiły uzbrojone po zęby szturmowe oddziały ZOMO. Tego dnia od kul zginęło trzech mężczyzn, a kilkadziesiąt osób zostało rannych. Od tamtych wydarzeń mija ćwierć wieku, ale pamięć o nich wśród mieszkańców Lubina jest wciąż żywa. Świadkowie krwawej demonstracji, wciąż mają przed oczyma kolumnę wozów opancerzonych i "polujących" na bezbronnych ludzi milicjantów. Chaos, rozpacz, bezsilność i chęć przetrwania towarzyszyły demonstrantom. Pierwsze strzały Cel demonstrantów był jak najbardziej pokojowy. Mieszkańcy miasta, a zwłaszcza górnicy i ich rodziny, chcieli w ten sposób upomnieć się o postulaty zawarte w tzw. porozumieniach sierpniowych z 1980 roku. Chcieli tez zademonstrować poparcie dla nowo narodzonego ruchu solidarnościowego. Na kilka chwil przed rozpoczęciem akcji, na rynku pojawił się oznakowany radiowóz. Milicjant przez megafon nawoływał do rozejścia się do domów, tłumacząc, że manifestacja jest nielegalna. Ale mieszkańcy nie mieli zamiaru opuszczać rynku. Ktoś z tłumu wpadł na pomysł, by z kwiatów ułożyć symboliczny krzyż. W momencie składania wiązanek od strony ul. Niepodległości rozległy się pierwsze strzały. Na początku nikt nie wiedział, co to był za huk. Demonstranci myśleli, że ZOMO strzela środkami z gazem łzawiącym. W panice ludzie zaczęli rozbiegać się po całym rynku. Każdy biegł w innym kierunku. Zapanował ogromny chaos. Ludzie krzyczeli, w tłumie szukali swoich bliskich. Zwierzęce polowanie na ludzi Zomowcy zaczęli wypierać demonstrantów z rynku. W popłochu ludzie szukali schronienia w prywatnych kamienicach i klatkach schodowych okolicznych bloków. Zomowcy byli jak rozwścieczone psy, gotowe do zadania śmiertelnego ciosu. Z kamiennymi twarzami, uzbrojeni w pałki szturmowe, hełmy i broń polowali na bezbronnych ludzi. Bili każdego, kto stanął im na drodze. Wozy milicyjne jeździły po chodnikach, nie bacząc na przechodniów. 28-letni Michał Adamowicz, trzy lata młodszy Mieczysław Poźniak i najstarszy z nich wszystkich, 31-letni Andrzej Trajkowski zostali śmiertelnie postrzeleni przez zomowców. Późnym popołudniem w miejscach, gdzie zamordowano trzech lubinian, mieszkańcy miasta spontanicznie robili prowizoryczne mogiły i krzyże. Nazajutrz zorganizowano kolejną manifestację. Tym razem demonstranci ruszyli z rynku w stronę szpitala, a następnie w kierunku gmachu komitetu PZPR przy ul. Odrodzenia. Tam jednak zostali powstrzymani przez zomowców. Tym razem na szczęście nie doszło do krwawej powtórki. Tomasz Jóźwiak