Pół roku po zaginięciu Krzysztofa Zielińskiego nadal nie wiadomo jaki jest jego los. - Przepadł - słyszymy zarówno od mundurowych, jak i detektywa wynajętego przez rodzinę Krzysztofa. Z tą różnicą, że detektyw jest przekonany o tym, że Zieliński nie żyje. - Sprawdzamy wszystkie możliwe wersje - podkreślał ponad 4 miesiące temu nadkomisarz Jerzy Rzymek z wałbrzyskiej policji. Sprawdzili i - jak na razie - nie przybliżyło ich to do odnalezienia Krzysztofa Zielińskiego. - Wersja uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Z. jest tak samo prawdopodobna jak to, że wyjechał do ciepłych krajów i ma się dobrze - przyznaje po półrocznym śledztwie komisarz Anita Marzec, zastępca naczelnika wałbrzyskiej dochodzeniówki. Śledczy utknęli na razie w martwym punkcie. Więcej wciąż jest pytań niż odpowiedzi. Nie ma śladu po srebrnej toyocie rav4 (DB 52543), ani telefonie komórkowym zaginionego. Najpierw fakty Ostatni kontakt z rodziną pan Krzysztof miał 25 stycznia, około godziny 10. Z relacji żony wynika, że zachowywał się normalnie. Podwiózł ją do banku, w okolicy ulicy Sienkiewicza w Wałbrzychu. Mieli podjąć większa sumę pieniędzy. Tego dnia byli umówieni na zakup nieruchomości w wymarzonej lokalizacji, gdzie miał powstać sklep. Zieliński miał odjechać tylko na chwilę. Załatwić "jakąś sprawę" i wrócić. Nie wrócił. Magdalena Zielińska próbuje się z nim skontaktować. Najpierw mąż nie odbiera. Po kilkunastu minutach jego telefon był już wyłączony. Żona jednak dopiero następnego dnia zgłasza zaginięcie męża. Funkcjonariusze używają nawet policyjnego śmigłowca do poszukiwań na terenach leśnych. Helikopter spędził w powietrzu wiele godzin, obserwując okolice Chełmca, Zagórza Śląskiego, aż po Świdnicę. Niestety, bez rezultatów. Dopiero po czasie świadkowie zeznają, że widzieli Zielińskiego nie tylko jak jechał w kierunku Dziećmorowic. Byli i tacy, którzy widzieli jak wracał, ale nie sam. Był z inną kobietą. Śledczy ustalili także, że jego komórka ostatni raz zalogowała się właśnie w Dziećmorowicach, a ostatni telefon jaki wykonał był do mieszkających tam braci S. W chwili zniknięcia nie ma przy sobie żadnych dokumentów - prawa jazdy, dowodu osobistego, paszportu. Wersja pierwsza: porwanie dla okupu Według jednej z teorii, która na początku rozpatrywali i policjanci, i wynajęty przez żonę zaginionego detektyw Krzysztof Rutkowski, było porwanie Zielińskiego dla okupu. W okolicy był znaną postacią. Sporo osób. wiedziało, że ma sporo gotówki bo pożyczał na wysoki procent w "pilnych potrzebach" (w dniu zaginięcia do Dziećmorowic Zieliński miał jechać właśnie po odebranie długu). To mogło skusić ewentualnych porywaczy. Nigdy jednak - według informacji policji - nie pojawiło się żadne żądanie okupu. - Można było przyjąć na początku, że ewentualni sprawcy czekają aż sprawa "przyschnie" i przetrzymują w tym czasie gdzieś Zielińskiego. Ale nikt nie czekałby chyba aż tak długo - spekulują policjanci. Wersja druga: uprowadzony i zamordowany Przy tej wersji obstaje detektyw Rutkowski. - Jeśli ktoś pożycza pieniądze, to zawsze znajdzie się ktoś, kto nie chce ich oddać - przekonuje Krzysztof Rutkowski. Jego zdaniem to był doskonały motyw. Sprawę miał ułatwić fakt, że Zieliński pożyczać i odbierać pieniądze zawsze jeździł sam. Twardego dowodu jednak na potwierdzenie tej teorii na razie nie znaleziono. Jako podejrzanych brano pod uwagę nie tylko braci S., których dokładnie prześwietlono, ale nawet małżonkę Zielińskiego. W jednym z garaży braci S. znaleziono nawet coś, co pod ultrafioletowym światłem świeciło jak krew. Ale okazało się, że to smar samochodowy. Nic nie znaleziono także podczas przeszukania w domu Zielińskich. Wersja trzecia: uciekł i ma się świetnie Choć nie miał żadnych dokumentów, ta wersja wydaje się policjantom tak samo prawdopodobna, jak inne. Po pierwsze brak dokumentów to nie jest przeszkoda. Po drugie to, że świadkowie widzieli go w towarzystwie obcej, nieznanej kobiety - zdaniem policji - przemawia za ucieczką. Po trzecie do dziś nie odnaleziono jego ciała - bez ciała nie ma mowy o zabójstwie. Po czwarte zaś - ta wersja jest śledczym na rękę. Gdyby teraz odnaleźli żywego Zielińskiego, sprawa szybko by się zakończyła. Martwego trudno byłoby nawet zidentyfikować, o odnalezieniu sprawców zabójstwa już nawet nie mówiąc. Z wizją ucieczki walczy jednak Rutkowski, upierając się, że jest ona absurdalna. - Jeśli by żył, ktoś by go już widział. Poza tym, nie wierzę, żeby nie odezwał się choćby do swojego syna. On nie miał powodów, żeby uciekać. Wiódł tu dostatnie życie, nie miał problemów finansowych - wylicza Rutkowski. Żona się skarży, policja uspokaja Policja prowadziła sprawę zniknięcia Zielińskiego dwutorowo. Po pierwsze: w sprawie zaginięcia - jak w przypadku każdego podobnego zgłoszenia. Po drugie: w sprawie pozbawienia jego wolności - ponieważ podejrzewano, że mógł zostać uprowadzony. To drugie postępowanie prokuratura umorzyła, z braku dowodów. Żona biznesmena zażaliła się jednak na to postanowienie i prokurator zgodził się z jej argumentami, że decyzja o umorzeniu była przedwczesna. - Nawet w przypadku umorzenia tego postępowania, nie oznaczało to, że przestalibyśmy szukać Krzysztofa Z. - tłumaczy Anita Marzec. - Takie działania prowadzi się nawet wiele lat po zniknięciu jakiejś osoby. I policja i prywatny detektyw przekonują: nie ma zbrodni doskonałej. Magdalena Sośnicka-Dzwonek dzwonek@nww.pl Poszukiwany biznesmen Krzysztof Zieliński ma 169 cm wzrostu, sylwetkę krępą. Szatyn, włosy krótkie, proste. Oczy koloru niebieskiego, twarz okrągłą, nos prosty, pełne uzębienie. W momencie zaginięcia, 25 stycznia 2008 roku, ubrany był w kurtkę skórzaną koloru ciemnego - przecieraną, na zamek, niebieskie dżinsowe spodnie i czarne skórzane półsportowe buty. Jeśli ktoś widział zaginionego w dniu zniknięcia lub później, proszony jest o kontakt z najbliższą jednostką policji (997) lub biurem detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, tel. kom. 0 600 007 007.