Wrocławscy naukowcy próbują temu zapobiec - pisze "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska" Nowe autobusy, które mają być dopuszczone do ruchu, muszą od 2004 roku spełnić wymogi specjalnej europejskiej normy, dotyczącej dopuszczalnej deformacji nadwozia. Chodzi o to, by wewnątrz autobusu zapewnić przestrzeń przeżycia, do której w momencie wypadku nie może dostać się żaden element konstrukcji. - Jeszcze kilkanaście lat temu, by zbadać zachowanie konstrukcji autobusu w momencie wypadku, robiono crash testy, używając prawdziwych samochodów - tłumaczy dr inż. Marcin Kowalczyk. - Jednak koszty takich prób szły w setki tysięcy złotych. Dlatego pięć lat temu rozpoczęliśmy przygotowania do prowadzenia w naszym zakładzie wirtualnych crash testów autobusów wykorzystaniem komputera. Dwa lata później wrocławscy naukowcy rozpoczęli wykonywanie podobnych prób dla autobusów produkowanych w Jelczu. Koszty udało się obniżyć z kilkuset tysięcy złotych do kilkudziesięciu. Zaczęły się zgłaszać inne firmy, ze swoimi autami. Naukowcy wspominają, że większość pojazdów przy symulacji wywrócenia na bok wychodziła obronną ręką. Naukowcy zawsze mieli jakieś uwagi. Po opinii wydanej przez ekspertów firmy mogą dokonać niezbędnych zmian w konstrukcji pojazdu. Jednak, jak twierdzą naukowcy, wyścig z techniką nie może trwać w nieskończoność. To niemożliwe chociażby ze względu na koszt autobusu, którego konstrukcja miałaby wytrzymać uderzenia z ogromną siłą. " Ale gdyby nawet zbudować taki prototyp, to i tak nie ma gwarancji, że mimo braku widocznych zniszczeń zewnętrznych, wszyscy pasażerowie przeżyliby wypadek. To zależałoby jeszcze od budowy foteli czy odpowiednio działających pasów bezpieczeństwa - twierdzi Kowalczyk.