Kat jako osoba z urzędu wykonująca wyroki pojawia się wraz z nadaniem miastom lokowanym na prawie niemieckim tzw. immunitetu miejskiego. Nie każde jednak miasto stać było na utrzymanie urzędu kata nazywanego exekutor czy magister justitcie. W razie potrzeby wypożyczano kata z najbliższej miejscowości. Wiązało się to z opłaceniem jego pobytu wraz z pomocnikiem oraz należnej taksy za usługę. Zawód dziedziczony? Od XVI wieku zaczynają się pojawiać rodziny katowskie. Kat, choć posiadał miano urzędnika miejskiego i status rzemieślnika, był izolowany od reszty społeczeństwa. Mimo iż uznawano konieczność istnienia takiej profesji, budziła ona powszechny lęk i odrazę. Statuty cechowe zabraniały kontaktu z katem i przyjmowania członków z rodzin katowskich. Tak kaci siłą rzeczy tworzyli swój własny klan. Życie wykonującego wyroki śmierci nie było łatwe. Mimo że jak to napisał Groicki "...Ze strony tedy urzędu swojego kat przed światem ani przed Bogiem nic nie grzeszy, zelżywości nie ma żadnej i z kościoła chrześcijańskiego dla tego nie ma być wyrzucon...", to jednak nie mógł brać udziału w uroczystej sumie tylko w rannej jutrzni. Siedział także w osobnej ławce, podobnie jak w karczmie. Potrzebny odludek Najbardziej dobitnym dowodem pozycji kata było jego miejsce zamieszkania. Wyraźnie to widać na przykładzie paczkowskiego Domu Kata. Kat bowiem mieszkał w wieży miejskiej lub domu położonym właśnie poza murami miasta. Taka właśnie izolacja osoby i jego krewnych spowodowała powstanie całych klanów rodzinnych. Syn kata już w wieku 8 lat oddawany był na naukę do zaprzyjaźnionego mistrza. Po co najmniej dziesięciu latach nauki i przejściu od pozycji ucznia, czeladnika mógł zdawać egzamin katowski. Umiejętności kata powinny były być na najwyższym poziomie. Zdarzało się, bowiem, że niezadowoleni widzowie dokonywali linczu na nieudolnym mistrzu katowskim. Egzamin na mistrza polegał na wykonaniu wyroku śmierci, najczęściej kary miecza. Do tychże kar służył specjalny miecz katowski. Powszechnie używano oburęcznego miecza w kształcie gotyckim. Miał on specjalnie wygrawerowaną na klindze szubienicę, koło egzekucyjne czy boginię sprawiedliwości, aby nikt przez pomyłkę nie użył takiego miecza do walki. Taki specjalny, odpowiednio wyważony miecz zobaczyć można obecnie w muzeum w Nysie. Do wykonania jednego zwykłego i jednego katowskiego miecza zobowiązany był płatnerz w swoim egzaminie mistrzowskim. Oba miecze były własnością miasta. Pensja niczego sobie Miasto płaciło katu odpowiednie wynagrodzenie w zależności od wykonywanej pracy. I tak za usuwanie padłych zwierząt płacono od jednego do kilku groszy w zależności od jego wielkości. Równie zróżnicowana była stawka ściśle katowskich usług. Za obcięcie ręki czy uszu wynagrodzenie wynosiło dwa guldeny, ale za ścięcie mieczem kat dostawał już siedem guldenów. Do jego obowiązków, oprócz wykonywania wyroków, badania, czyli torturowania winnego należało wiele innych przykrych prac. Kat musiał usuwać nieczystości z ulic, padłe czy wałęsające się zwierzęta oraz grzebać zmarłych. Ponadto badał zwłoki osób zamordowanych, dokonując swoistej obdukcji, ale też... wzywano go do leczenia ludzi i zwierząt. I co może się wydawać dziwne w takim przypadku kontakt z nim nie powodował utraty czci. Pilna potrzeba widocznie usprawiedliwiała spotkanie z tak kontrowersyjną osobą. Z jednej strony kat mógł być poważanym mieszkańcem, ale też nikt nie chciał mieć z nim nawet przelotnego kontaktu. Kat zobowiązany był nosić czerwony kapelusz, aby był widoczny. I w tym miejscu należy obalić mit zakapturzonej tajemniczej postaci kata stworzonej na potrzeby filmu. Zajęcie kata dawało konkretne, ściśle określone dochody. Zdarzały się, więc skargi na uszczuplenie ich wysokości. I tak w drugiej połowie XVII wieku Barbra Gottschlich,wdowa po kacie z Paczkowa, złożyła skargę na rakarza ze Złotego Stoku, który jako konkurencja usuwał padlinę i obniżał dochody jej synów. Rakarz pełnił niższą funkcję niż kat. Mógł, co prawda stosować kary cielesne, ale głównym jego zajęciem było usuwanie padłych zwierząt. Kaci z Dolnego Śląska Rakarz nazywany też oprawcą czy hyclem traktowany był jako półmistrz - Halbmeister. Takim właśnie półmistrzem był Wolf Bohmichen, który zapisał się w historii miasta Otmuchów jako fundator kolumny poświęconej pamięci swej żony. Ten swoisty pomnik żony kata jest swego rodzaju ewenementem. Być może jako zmarła na zarazę doczekała się takiego zaszczytnego dowodu pamięci albo kochający swoją żonę kat wyłożył odpowiedni datek na potrzeby miasta. Kto wie?Już dawno wiedziano że odpowiedni pieniądz otwiera niejedne drzwi, a w kasie miejskiej zawsze przydał się dodatkowy grosz. Dlatego też czasem rada miasta sprzedawała urząd katowski. Tak się też stało po śmierci prudnickiego kata Johana Heinricha Geisslera w 1763 roku, kiedy to magistrat sprzedał tenże urząd strzelińskiemu katu Christianowi Gotlieb Kreisel. W Nysie wśród rodzin katowskich znany był Jan Heinrich Thiele i jego syn o tym samym imieniu sprawujący urząd kata w Otmuchowie od 1686r. Najsłynniejszym jednak nyskim katem był Mistrz Georg z rodziny Hillebrand. Był on swego rodzaju monopolistą na wykonywanie wyroków na czarownicach, ale o tym będzie być może już inna opowieść. Krystyna Dubiel