- Z pewnością za jakiś czas zabraknie szewców czy krawców, ale to będzie wymóg czasu. Już dziś bardziej opłaca się kupić nowe obuwie lub zegarek w sklepie niż stare przedmioty oddać do naprawy - mówi Janusz Molenda, starszy Cechu Rzemiosł Różnych i Małej Przedsiębiorczości w Wałbrzychu. Co jak podkreśla, wcale nie oznacza, że jest to dobry trend. - Nie robiłbym jednak z tego tragedii. Wiele zawodów odeszło w zapomnienie. Pierwsze przykłady z brzegu to chociażby kaletnicy czy złotnicy - dodaje Molenda i przypomina o wiele mówiącej sytuacji, jaka zdarzyła się przed kilkoma laty wałbrzyskiemu zakładowi Faurecii. Firma ze strefy zgłosiła zapotrzebowanie na 30 kaletników. Udostępniano pracownię, dobrze wyposażone warsztaty, tylko fachowców brakowało. Cech wziął na siebie rekrutację pracowników, których kompleksowo chciano przeszkolić z zapewnieniem następnie zatrudnienia. Zgłosiła się jedna osoba. Nikt nie chce być szewcem To, że chyba najpopularniejszym dziś zawodem w Wałbrzychu z długiej listy rzemiosł wypisanej w ustawie, jest fryzjer, to znak czasu. W ostatnich trzech latach, należącą do Cechu, zawodową szkołę na Rusinowej, ukończyło łącznie blisko 150 uczniów z klasy fryzjerskiej. - Głównie dziewcząt, które później albo znalazły zatrudnienie w licznych zakładach Wałbrzycha i okolic, albo otworzyły własną działalność - mówi Janusz Molenda. Niesłabnącym powodzeniem od lat cieszy się też mechanik samochodowy i kucharz małej gastronomii. Renesans powoli zaczynają przeżywać niektóre zawody związane z budownictwem. - Od przyszłego roku szkolnego w ZS nr 10 zamierzamy otworzyć dwa nowe kierunki, których od dawna nie prowadziliśmy. To dekarz i cieśla-stolarz. Podobnie w ZS nr 7 uruchomimy klasę, w której uczyć się będą przyszli piekarze i cukiernicy, których dotąd także nie kształciliśmy - podkreśla Marta Warzecha, naczelniczka Wydziału Edukacji, Kultury i Sportu wałbrzyskiego starostwa, które jest organem prowadzącym dla szkół średnich w regionie. Mogą nauczyć każdego zawodu To efekt rozmów władz powiatu z przedsiębiorcami, którzy wskazali staroście zapotrzebowanie na fachowców w kilku dziedzinach. - My wychodzimy naprzeciw tym sugestiom. Nie kształcimy natomiast uczniów na szewców, krawców czy na przykład zegarmistrzów, bo po prostu nie ma na te zawody zapotrzebowania - dodaje Marta Warzecha. Nie oznacza to, że jeśli znajdzie się młody człowiek, chcący być kaletnikiem czy zdunem (ten zawód jest zupełnie zapomniany, a niesłusznie, bo w Wałbrzychu, gdzie w wielu domach są jeszcze piece kaflowe, takich fachowców ze świecą szukać), odejdzie ze szkoły z kwitkiem. Zarówno w "zawodówce" Cechu jak i w starostwie zapewniają, że są w stanie nauczyć praktycznie każdego zawodu. Uczniowie mogą bowiem trafić do klasy wielozawodowej, gdzie młodzież uczy się wielu fachów, a jedynym problemem jest odbycie przez nich praktyk zawodowych. Dziś jednak nikt nie myśli, by zostać szewcem, czy zegarmistrzem. Tomasz Piasecki piasecki@nww.pl