Proces w tej sprawie zakończył się we wtorek. Oskarżeni lekarze to Ryszard M. - który wykonywał operację tarczycy u 25-letniej pacjentki i Ryszard S. - który pełnił dyżur nocny, przed pogorszeniem się stanu jej zdrowia. W mowie końcowej prokurator zażądał dla oskarżonych kary po dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz zakazu wykonywania zawodu przez dwa lata. Domaga się także dla b. pacjentki Edyty Terki nawiązki w wysokości po 100 tys. zł od każdego z lekarzy. Obrońcy lekarzy wnosili o uniewinnienie. Pełnomocnik rodziny kobiety, Małgorzata Niemiec-Zorko podkreśliła w mowie końcowej, że już z pierwszej opinii biegłych wynika, iż bezsporną przyczyną obecnego stanu zdrowia Edyty Terki było zatrzymanie krążenia i niedotlenienie mózgu. Obrońca Ryszarda S., Piotr Skoczylas podkreślił, że pacjentka w chwili zakończenia dyżuru przez jego klienta była w stanie stabilnym. - Dopiero ok. godz. 9 nasiliły się u niej duszności. Problemy zaczęły się, jak S. zdał dyżur i przekazał chorą w inne ręce - mówił Skoczylas. Sam Ryszard S. powiedział, że dołożył wszelkich starań i zrobił wszystko, na co pozwalała mu posiadana w tamtym momencie wiedza i umiejętności. - Nie poczuwam się do winy, uważam, że zrobiłem wszystko, co potrafiłem i co mogłem zrobić. Przekazałem pacjentkę w ręce dużo bardziej doświadczonego ode mnie zespołu. Nie chcę obwiniać kolegów, z którymi pracowałem. Uważam, że stan w jakim znajduje się pani Terka jest zbiegiem mnóstwa okoliczności, na które ja nie miałem żadnego wpływu - mówił lekarz. Obrońca Ryszarda M. powiedział, że dla jego klienta zarzut jest "szczególnie bolesny". - Jest to lekarz o 30-letniej praktyce. Lekarz, który poświęca się dla pacjentów, jest oskarżony o to, że zostawił pacjentkę w niebezpieczeństwie i naraził na to, co się stało. Był przygnębiony całym postępowaniem, bo przecież ono dotyczyło jego szpitala, którym on kierował, znał panią Edytę i absolutnie nie spodziewał się zarzutu - mówił obrońca. Sam Ryszard M. powiedział przed sądem, że wykonane u pacjentki badania potwierdzały jego rację, że feralnego dnia nie było potrzeby przeprowadzenia natychmiastowego zabiegu operacyjnego. - Daję słowo honoru, że gdybym uznał, że jest tu nawet minimalna moja wina, przyznałbym się do tego - dodał M. Matka byłej poszkodowanej powiedziała dziennikarzom po rozprawie, że jej córka jest obecnie w stanie dobrym. - Gdybym miała więcej pieniędzy na lekarstwa i rehabilitację, byłoby jeszcze lepiej, a tak wszystko stoi w martwym punkcie. Sytuacja w domu jest krytyczna, bo my nie mamy się z czego utrzymać. Potrzeba nam na jej leczenie ponad 3 tys. 600 zł miesięcznie, a mamy 1 tys. zł. Ja nie chcę, żeby ci lekarze szli do wiezienia (...) ale chcę, żeby się poczuli do winy, bo tylko oni zawinili. 31-letnia dziś Edyta Terka w 2002 r. poddała się operacji tarczycy w jednym z wrocławskich szpitali. W wyniku komplikacji po operacji doszło u niej do niedotlenienia mózgu. Kobietą, która nadal znajduje się w śpiączce, do dziś opiekuje się w domu jej matka. Terka ma dwoje dzieci w wieku 9 i 10 lat.