Turyści z Wysp niedawno oblegali Pragę i Budapeszt. W ubiegłym roku, dzięki tanim liniom lotniczym, zaczęli nagminnie przyjeżdżać do Krakowa. Na początku byli dość mile widziani, ale potem restauratorzy wywieszali kartki w języku angielskim: "Turystom z Wielkiej Brytanii dziękujemy". Zaczepiają, klepią, tłuką Teraz mekką turystycznej brytyjskiej klasy robotniczej staje się Wrocław. Weekendowi goście dużo piją i hałasują po nocach. Przylatują do Wrocławia głównie dlatego, że ich zdaniem u nas można się "napić" za niewielkie pieniądze. Zaczepiają barmanów, klepią po pośladkach kelnerki, prowokują bójki. - Dlatego w rejony Rynku przesuwamy doświadczonych strażników, którzy znają języki obce - informuje Dagmara Turek-Samól, rzeczniczka wrocławskiej straży miejskiej. Teraz brytyjscy chuligani będą mogli uniknąć upomnienia. W tym celu ambasada przygotowała dla nich przewodnik. Zadziwieni zakazem Ulotki będą dostępne na wrocławskim lotnisku, w hotelach i klubach jeszcze przed końcem sierpnia. Cały akapit poświęcony jest polskim prostytutkom. Ulotka przestrzega, że słabo mówią po angielsku, za "dodatkowe" usługi życzą sobie ekstrapieniędzy i że lepiej nie rozstawać się przy nich z portfelem, bo może zginąć. Ambasada brytyjska jest wyjątkowo troskliwa, informuje również o zakazie przechodzenia przez ulicę w miejscach nieoznakowanych, prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu czy zaskakującym zakazie picia napojów wyskokowych w miejscach publicznych. No i oczywiście jeszcze jedna niezwykle ważna informacja - wizyta w izbie wytrzeźwień kosztuje 250 złotych. Przewodnik jest kompletny, nie jesteśmy tylko pewni, czy Brytyjczycy zwiedzający Wrocław będą na tyle trzeźwi, żeby z niego korzystać. Rafał Zagrobelny redakcja.wroclaw@echomiasta.pl