Do wypadku doszło 27 marca. Kierowca wiózł szkolną wycieczkę wysokim jednopiętrowym autokarem. Mężczyzna źle ocenił wysokość wiaduktu i wbił się w jego sklepienie, zrywając dach autobusu niemal do połowy. Rannych zostało 48 pasażerów, w tym siedmiu z nich odniosło poważniejsze, ale nie bardzo ciężkie, obrażenia. - Dlatego kierowcy grozi tylko do 5 lat więzienia - powiedział szef Prokuratury Rejonowej w Świdnicy Marek Rusin. Tuż po wypadku do szpitali trafili nie tylko pasażerowie autobusu, ale i sam kierowca, który prawdopodobnie przeszedł załamanie nerwowe. Po wyjściu ze szpitala Czesław G. przyznał się do stawianych mu zarzutów. Zawodowe prawo jazdy miał od 18 roku życia. Wcześniej wielokrotnie jeździł takimi autokarami i znał ich gabaryty. Obecnie ma zakaz wykonywania zawodu kierowcy i prowadzenia pojazdów. Jak mówił Rusin, kierowca podczas przesłuchania twierdził, że był przekonany, iż zmieści się pod wiaduktem. Powiedział też, że nie zauważył żadnych znaków informujących o jego wysokości. I faktycznie - jak wynika z ekspertyzy biegłych - wiadukt był źle oznakowany. Prokuratura ustaliła, że kilkaset metrów przed nim ustawiony był tylko jeden znak informujący, iż obiekt ma 2,9 m wysokości. Biegli orzekli, że zgodnie z obowiązującymi przepisami była to niewystarczająca informacja. Dodatkowe znaki powinny się znajdować na dwóch poprzedzających wiadukt skrzyżowaniach oraz na samym obiekcie. Obecnie trwa ustalanie osób, które były odpowiedzialne za oznakowanie" - dodał Rusin. Jednak śledztwo w tej sprawie świdnicka prokuratura przekazała prokuraturze w Wałbrzychu, aby nie być posądzoną o stronniczość. Fakty dotyczące niewłaściwego oznakowania wiaduktu mogą być okolicznością łagodzącą. - Zdaniem biegłych odpowiedzialność kierowcy nie może budzić wątpliwości. Fakt, że trasa była źle oznakowana, może jednak wpłynąć na ocenę jego winy przez sąd - przyznał prokurator.