Od wizyty Pani Sylwi w gabinecie ginekologa Andrzeja W. minęły ponad cztery lata. - Chciałam o tym jak najszybciej zapomnieć, ale teraz, przy okazji procesu wspomnienia odżyły. On mógł zabić nasze nienarodzone jeszcze dziecko - opowiada pani Sylwia, dziś trzydziestoletnia mama. Kobieta wyciągnęła z szuflady dokumenty z przebiegu ciąży. Na karcie wyraźnie widnieje nazwisko Andrzeja W. Pani Sylwia zgłosiła się do redakcji po przeczytaniu w "Tygodniku Wrocławskim" relacji z początku procesu. Ginekolog jest oskarżony o fałszywe diagnozy i wyłudzanie pieniędzy. - To pomówienia, że stosowałem u siebie w gabinecie znieczulenie ogólne bez asysty ginekologa - tłumaczył tuż po wyjściu z sali sądowej lekarz. Pani Sylwia czytała, a łzy same cisnęły jej się do oczu. - To nieprawda, w gabinecie oprócz mnie i Andrzeja W. nie było nikogo, na dodatek zostałam uśpiona bez mojej zgody. To mogło skończyć się tragicznie - wspomina kobieta łamiącym głosem. W: "Ale tanio nie będzie" Pani Sylwia przypomniała sobie lipiec 2006 roku. Wtedy lekarze orzekli, że jej ciąża jest zagrożona. Lekarz ginekolog, która do tej pory prowadziła ciążę kobiety wyjechała na wakacje. - Zostaliśmy sami, mieliśmy jedynie skierowanie do szpitala na założenie specjalnego krążka, zabezpieczającego szyjkę macicy - opowiada kobieta. - Odwiedziliśmy wiele placówek i nigdzie nie było miejsc. Wreszcie przyjęto nas w szpitalu Klinicznym. Przyjął mnie doktor W. Spojrzał na dokumenty, na mnie i stwierdził, że najbliższy termin jest za trzy tygodnie - relacjonuje pani Sylwia. Przyszli rodzice byli już wtedy bardzo przestraszeni, wiedzieli, że muszą znaleźć pomoc. Rozwiązanie przedstawił W. - "Mogę założyć krążek już dziś u mnie w gabinecie, ale to będzie kosztować" - podkreślał lekarz, a my zgodziliśmy się. Przecież w obliczu zagrożenia życia dziecka pieniądze nie są ważne - opowiada mama. Doktor mamił profesjonalizmem Na umówioną godzinę stawili się w gabinecie doktora W. na wrocławskim Śródmieściu. - Było cicho i pusto. W poczekalni siedziała jakaś osoba, po ośrodku krzątała się położna, a w gabinecie był doktor. Nowoczesny wystrój, dyplomy na ścianach i sprzęt zrobiły na nas wrażenie. Także sam W. Okazał się bardzo miła osobą - wspomina wizytę kobieta. Doktor W. zaprosił panią Sylwię na fotel. Według relacji kobiety nie pytał o przebyte choroby czy problemy zdrowotne. Powiedział jedynie, że zastosuje znieczulenie. - Myślałem, że chodzi o znieczulenie miejscowe. Tymczasem założył mi wenflon, coś wstrzyknął i straciłam świadomość. Obudziłam się po godzinie leżąc na fotelu. Mąż wciąż czekał w poczekalni. Doktor do mnie podszedł i powiedział, że już po wszystkim, że zabiegł zakończył się powodzeniem. Jeszcze słaba, oszołomiona znieczuleniem wyszłam do poczekalni. Za wizytę zapłaciliśmy 1000 zł. - opowiada pani Sylwia. 80 zarzutów to nie wszystko Dopiero kilka dni później kobieta dowiedziała się o oskarżeniach, jakie pod adresem W. kierują jego pacjentki. - Przez przypadek opowiedziałam o wizycie znajomej a ta zwróciła mi uwagę na materiał dziennikarzy TVN. Ich prowokacja ujawniła, że ginekolog wielokrotnie oszukiwał pacjentki, narażał ich życie i zdrowie wyłudzając krocie za swoje usługi. - Wtedy zrobiło mi się słabo. Natychmiast wraz z mężem poszliśmy do innego ginekologa. Lekarka tylko uśmiechnęła się na wieść o zabiegu u doktora W. "U mnie założenie krążka kosztuje 200 zł, znieczulenie nie jest konieczne" mówiła ginekolog - wspomina kobieta. - Nie było anestezjologa, nie pytał mnie o zgodę na znieczulenie ogólne, nie zrobił wywiadu przed uśpieniem, a przecież mam wadę serca - wzdycha kobieta. Na pierwszej rozprawie Andrzej W. usłyszał 80 prokuratorskich zarzutów. - Nie zostawię tak tego, niech prokurator usłyszy także moją historię - mówi pani Sylwia, trzymając w ręku zdjęcia z USG, na których widać maleńkiego jeszcze synka. Dziś czterolatek jest pełnym energii, uśmiechniętym dzieckiem. - Nawet boję się myśleć o tragedii, do jakiej mógł doprowadzić ten człowiek - mówi pani Sylwia i zamyka oczy dziękując Bogu, że to już tylko złe wspomnienie. *** Andrzej W. podejrzany jest o korupcję, wmawianie zdrowym kobietom chorób i narażanie pacjentek na utratę życia albo zdrowia. Sam podejrzany oświadczył, że jest niewinny, a cała sprawa to prowokacja i spisek środowiska lekarskiego. Dodał również, że zarzuty, jakoby stosował znieczulenie ogólne u pacjentek bez asysty lekarza anestezjologa, są zmyślone. Autor: Paf, MG