Zacznijmy od króla wszystkich karnawałowych łakoci, czyli od pączka. Ale pączka nie byle jakiego, bo wrocławskiego. Nadziewano go śliwkowymi powidłami, do których dodawano cynamonu. W czasie karnawału cukiernie i kawiarnie prześcigały się w pączkowej ofercie. Były, więc nadziewane różnymi konfiturami i dżemami, czasem z dodatkiem alkoholu. Każdy mógł znaleźć dla siebie coś dobrego. Jednym słowem, pączki były bezkonkurencyjne. Co prawda, w konkury z nimi mogły stawać także popularne w trakcie karnawały faworki i sękacze, ale już nie wykwintne desery, które w tym okresie próbowały lansować wrocławskie restauracje. Jak podawała miejscowa prasa, we Wrocławiu tak bardzo kochano pączki, że wszystkie zagraniczne specjały mimo zachęcających reklam przegrywały z tym niewyszukanym, acz smacznym wypiekiem. Nawet zgubne dla zdrowia i figury nadmierne delektowanie się pączkami, o którym wspominały lokalne dzienniki nie był w stanie odstraszyć łasuchów. A tak po Sylwestrze w 1868 roku pisały gazety "nastawał czas panowania pączków. Dla wielu ludzi, jak głoszą stare porzekadła, specjał nad specjały dla podniebienia. Lecz w rzeczywistości koronę przywdziało właśnie rozpoczęte wraz z karnawałem dzieło ruiny naszych żołądków. W tej rozmiarów pięści, wypieczonej na brązowo bryle ciasta mieści się chytra pułapka do bomby podobna. Wpierw rozpływa się beztrosko przed naszym wzruszeniem (?), lecz ledwie napoczęta, zaczyna nas uciskać jak nieznośny kredyt hipoteczny". Były podstawowym daniem karnawałowego stołu. A jak karnawał to i tańce. Wśród nich prym wiódł polonez. Szczególnie tzw. polonez pączkowy. Zasada tego tańca była bardzo prosta. Tańczący swe ostatnie kroki kierowali w stronę stołów gdzie już czekały na nich góry pączków, które obowiązkowo popijali ponczem. Bywało, że niektórzy mieli szczęście i w cieście znaleźli monetę, co uznawano za dobrą wróżbę na nowy rok. Komu znudziły się pączki mógł spróbować innych wrocławskich specjałów. Największy ich wybór oferowały cukiernie, które w XIX wieku stały się bardzo popularne. Tradycyjnym wypiekiem w ich ofercie było ciasto drożdżowe z cynamonową kruszonką. Powodzeniem cieszyły się też różnego rodzaju desery, czekoladki, ptysie, owoce karmelizowane i lody. Słynne były również torciki królowej Luizy, wspólne dzieło mistrza cukierniczego Periniego i królewskiej małżonki. Małe, orzechowe torty, których górna warstwę stanowiła lukrowana bita śmietana w zamyśle królowej mająca przypominać szczyt Śnieżki. Dzisiaj receptura tego wyszukanego deseru jest ściśle chroniona, a spróbować go można jedynie w Gorlitz, gdzie jeden z uczniów legendarnego Periniego założył w 1945 roku kawiarnię. Cóż, po ten deser musimy jechać ponad 100 kilometrów, ale wrocławskie pączki według receptury z poł. XIX wieku są już dostępne, bo ostatnio jedna z piekarni reaktywowała ten tradycyjny specjał. Zatem smacznego, bo jak pisał anonimowy wrocławianin: "Wzmocnij się ostatni raz (...) stoją pączki, torty, kremy. Ciast wszelakich, ile chcemy". Maciej Łagiewski - Dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocławia