W zeszłym tygodniu we wrocławskiej klinice zabrakło leków dla małych pacjentów chorych na raka. Nie można ich było sprowadzić, bo po pierwszym stycznia nie ogłoszono listy lekarstw, które nie są zarejestrowane w Polsce, a potrzebują ich pewne grupy pacjentów. Kiedy sprawa stała się głośna, interweniował premier. W ubiegły czwartek zażądał zawieszenia wiceministra zdrowia Krzysztofa Tronczyńskiego. Tymczasem w piątek do rektora wrocławskiej Akademii Medycznej dotarł faks z ministerstwa z wnioskiem o odwołanie dyrektora Dziecięcego Szpitala Klinicznego, który - nie zapewniając odpowiednich leków - miał narazić zdrowie i życie pacjentów. Za kilka dni, po zakończeniu postępowania wyjaśniającego wszczętego przez rektora wrocławskiej Akademii Medycznej, dowiemy się, kto jest winny zaniedbań. Obecnie zespół prawników i rewidentów uczelni próbuje określić, czy postępowanie dyrektora było właściwe, czy może, jak sugeruje ministerstwo, dopuścił się on uchybień. Rzecznik Akademii, Krzysztof Kmieciak nie ukrywa, że na razie nie ma mowy o odwołaniu dyrektora. Zastrzeżenia władz uczelni budzi nie tylko treść wniosku ministerstwa, ale także jego forma: - Wniosek ten dotarł do kancelarii dyrektora w piątek po południu, w postaci faksu a nie pisma urzędowego i z nieczytelnym podpisem. Do dziś personalnie nie możemy zidentyfikować autora tego faksu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś chce zdyskredytować te wspaniałe działania, jakie obserwowaliśmy w wykonaniu szefa rządu, premiera Buzka - powiedział Kmieciak. Premier Buzek zażądał w piątek nie tylko zawieszenia wiceministra. Odwiedził także Klinikę Hematologii i Chorób Rozrostowych dzieci, przepraszając za zaistniałą sytuację. Rocznie we wrocławskiej klinice leczonych jest 7 tysięcy dzieci. Aktywną kurację przeprowadza się tam obecnie u 900 małych pacjentów. Leczenie takie trwa - z przerwami - od roku do trzech lat. Dodajmy, że dzisiaj zostanie ogłoszona lista leków sprowadzanych do Polski w ramach tak zwanego importu docelowego. Ma ją podpisać minister zdrowia.