Ponieśliśmy wielkie straty, ale szybko okazało się, że zyskaliśmy więcej, niż straciliśmy. Po powodzi do kasy miasta wpłynęły ogromne pieniądze, dzięki którym inwestycje we Wrocławiu nabrały rozmachu. Dziś potrafimy najlepiej w kraju wykorzystać środki z Unii. Kraków czy Warszawa mogą nam tylko tego pozazdrościć. Będziemy współorganizatorem Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej Euro 2012, a w zasięgu ręki jest też organizacja międzynarodowej wystawy Expo. Koszmar minął z powodzią Tadeusz Hordejuk od ponad 25 lat dzierży stery turystycznego statku pływającego po Odrze. - Teraz to mamy ruch - cieszy się kapitan Hordejuk, odbierając co rusz telefon od chętnych na rejs. - Przed powodzią nie było tylu amatorów wycieczek po Odrze. Widok ze statku nie zachęcał tak jak dziś. Pozarastane, dzikie wały, brak ścieżek spacerowych wzdłuż rzeki i przestarzałe śluzy tylko odstraszały pasażerów - wymienia. Kapitan wspomina jak w połowie lat 90. woził turystów na jaz Szczytnicki. - To był koszmar. Na śluzowanie czekało się piętnaście minut. Wpływało się między wysokie, betonowe ściany, czekając aż podniesie się poziom wody. Panowała tam piekielna temperatura, dochodziła nawet do 40 stopni! Po czymś takim pasażerowie odradzali sobie rejsy - opowiada Hordejuk. Teraz śluza napełnia się w pięć minut. - I dziś to jest prawdziwa atrakcja turystyczna. Ludzie się nie męczą - cieszy się. Dodatkowo kapitan, właśnie z tego miejsca uczynił jedną z atrakcji rejsu. Na ścianie śluzy znajduje się tabliczka z informacją dokąd sięgała woda podczas powodzi. To robi wrażenie, bo tabliczka wisi na wysokości 5 metrów od dna. - Ludzie zadzierają głowy i kiwają z niedowierzaniem - opowiada. Na fali do Unii Powódź wymusiła na ówczesnych władzach miasta działania i decyzje, które procentują do dziś. Po pierwsze, dostaliśmy preferencyjne kredyty. Niemal z dnia na dzień w naszym budżecie pojawiło się 300 milionów złotych. To były ogromne pieniądze. Wówczas było to trzy razy tyle, ile miasto rocznie przeznaczało na wszystkie inwestycje. Dzięki nim wyremontowano ulice, skwery, instytucje. Do tego, Bank Gospodarstwa Krajowego dorzucił ponad 40 milionów pożyczki. Za nie odrestaurowano kilkadziesiąt komunalnych kamienic. Gdyby nie powódź, wiele z tych budynków do dziś byłoby w opłakanym stanie. - Dostawaliśmy pomoc z międzynarodowych instytucji finansowych - wspomina Maciej Bluj, obecnie wiceprezydent, przedtem wieloletni skarbnik miasta. Zaraz po powodzi był odpowiedzialny za likwidację skutków kataklizmu. - Aby pozyskać te fundusze, musieliśmy stworzyć odpowiednie procedury, nauczyć się, jak przygotowywać projekty, wypełniać aplikacje. To się opłaciło. Gdy pojawiły się pieniądze z Unii mieliśmy gotowe struktury. Dzięki temu staliśmy się numerem 1. pod względem wykorzystywania unijnych dotacji - dodaje. Kopią tak do dziś Pieniądze z preferencyjnych kredytów nauczyły urzędników sprawniejszej pracy. - Musieliśmy zabrać się do wielu inwestycji naraz, wcześniej tego nie robiliśmy. Wydawało nam się, że nie można rozkopać Wrocławia w kilku miejscach równocześnie. Że się nie da, bo jak to zorganizować, by nie sparaliżować miasta - śmieje się Bluj. Szybko okazało się, że wszystko się da, bo jak nie, to gotówka przepadnie. Instytucje, które pożyczały nam pieniądze wymagały bezwzględnej dyscypliny. Prace musiały być wykonane w wyznaczonych terminach. Ten stan trwa do dziś. Miasto ciągle jest rozkopane i to w kilkunastu miejscach. Teraz też musimy się trzymać terminów, bo większość inwestycji współfinansuje Unia, a ta jest bezwzględną biurokratką. - Powódź sprawiła, że wrocławianie dzielnie to znoszą. Ówczesne inwestycje zaprawiły nas w bojach remontowych - chwali mieszkańców Bluj. Miejskie, czyli nasze - Ta katastrofa stała się przełomem w historii miasta. To, że mieszkańcom udało się obronić Wrocław przed zniszczeniem sprawiło, że poczuli się tu wreszcie jak u siebie - mówi Barbara Zdrojewska, dziś szefowa rady miasta, wtedy żona dwunastego prezydenta Bogdana Zdrojewskiego. - To, co było traktowane jako miejskie, czyli niczyje, okazało się być miejskie, czyli nasze. Wrocławianie zmienili podejście do chuligaństwa, dewastacji. Zaczęli identyfikować się z miastem. Dziś są optymistami, pewnymi swej wartości, którzy nie boją się wyzwań. Skoro poradziliśmy sobie z powodzią, to damy sobie radę ze wszystkim - myślą. Entuzjastycznie podchodzą do nowych projektów, zwłaszcza tych promujących miasto w świecie. Stąd wiara w to, że Wrocław da sobie radę. Agnieszka Korzeniowska agnieszka.korzeniowska@echomiasta.pl