25-letni Igor S. został zatrzymany 15 maja 2016 r. na wrocławskim rynku; był poszukiwany przez policję za oszustwa. Według funkcjonariuszy, mężczyzna był agresywny i dlatego musieli użyć paralizatora. Po przewiezieniu na komisariat mężczyzna stracił przytomność i pomimo reanimacji zmarł. Według pierwszej opinii lekarza przyczyną śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. Po tym zdarzeniu przez kilka dni wieczorami pod wrocławskim komisariatem przy ul. Trzemeskiej dochodziło do protestów, przeradzających się w zamieszki. Uczestniczyło w nich po kilkaset osób. Za udział w zajściach w sumie zatrzymano 40 osób. Najbardziej brutalny charakter zamieszki przybrały 18 maja, gdy zatrzymano m.in. trzech skazanych. Policjanci byli m.in. obrzucani kamieniami, butelkami, a jeden z oskarżonych, Mateusz S., w trakcie zatrzymania atakował funkcjonariuszy nożem. W październiku 2016 r. sąd rejonowy skazał Mateusza S. za napaść na policjantów na 4,5 roku więzienia bez zawieszenia. Dwóm pozostałym podsądnym - Jarosławowi W. i Adrianowi O. - wymierzył kary po 4 lata więzienia, również bez zawieszenia. W środę Sąd Okręgowy we Wrocławiu po rozpatrzeniu apelacji wszystkich stron procesu utrzymał wyrok z I instancji 4,5 roku bezwzględnego więzienia dla Mateusza S. oraz 4 lat więzienia dla Adriana O. Trzeciemu skazanemu Jarosławowi W. sąd zmniejszył karę pozbawienia wolności z 4 do 3 lat, uzasadniając to faktem, że jako jedyny wyraził on skruchę za popełnione przestępstwo. Środowy wyrok jest prawomocny. "Przebieg procesu pokazał, że skazani Mateusz S. i Adrian O. wciąż bagatelizują swe czyny. Natomiast skazany Jarosław W. krytycznie ocenił swoje zachowanie jako naganne. Wyraził skruchę i żal" - mówił sędzia Robert Zdych. Sąd w uzasadnieniu wyroku podkreślił, że udział skazanych w wydarzeniach pod komisariatem nie był przypadkowy. "Oskarżeni byli przygotowani do zetknięcia z funkcjonariuszami policji, skoro mieli ze sobą kominiarki i maski po to - jak zeznał Mateusz S.- by nie zostać rozpoznanym" - mówił sędzia. Zaznaczył, że wbrew słowom skazanych na podstawie zapisu z monitoringu oraz telewizyjnych relacji i zeznań świadków udało się odtworzyć ich faktyczne postępowanie. "Nie jest tak, że oskarżeni ograniczali się tylko do protestów. To nie były tylko słowa, wyzwiska pod adresem policjantów, ale także czynny udział w postaci rzucania butelkami, petardami, częściami barier czy też poprzez użycie gazu pieprzowego" - mówił sędzia. Sąd za niewiarygodne uznał wyjaśnienia Mateusza S., który twierdził, że otwarty w kieszeni scyzoryk miał mu służyć do obrania jabłka. "Najbardziej prawdopodobne, zgodne z zasadami logiki jest to, że użył tego noża czy próbował użyć przeciwko funkcjonariuszowi w trakcie zatrzymania" - powiedział sędzia Zdych. Dodał, że sąd I instancji prawidłowo ocenił postępowanie skazanych, a wyrok - choć surowy - nie był nieproporcjonalny do czynu. "Kary te są wypadkową nie tylko tego zdarzenia, ale wypadkową dotychczasowego trybu życia oskarżonych. Mamy do czynienia z osobami, które były już wielokrotnie karane. Są to recydywiści. Osoby stosunkowo młode, bo jedna jest nawet młodociana, ale popełnienie w tak krótkim okresie tylu przestępstw, pokazuje, że nie potrafią one żyć w społeczeństwie tak jak przeciętny obywatel. Nie uznają pewnych zasad, norm postępowania" - powiedział sędzia. Przypomniał, że oskarżeni S. i O. byli już wcześniej karani również za napaść na policjantów. "Wszyscy trzej opuścili zakłady penitencjarne w 2015 r., czyli nie minął rok od kolejnego popełnienia przez nich przestępstwa. W ich przypadku kara nie spełnia już roli wychowawczej. Jest to forma pewnej represji, a jednocześnie pozwala taka kara odizolować ich od społeczeństwa" - powiedział sędzia. Sąd uwzględnił też wniosek prokuratury, która chciała w apelacji, by z powodu zniszczenia radiowozu uznać za stronę poszkodowaną w tych zamieszkach Komendę Wojewódzka Policji we Wrocławiu. Od każdego ze skazanych zasądzono po 1 tys. zł nawiązki na rzecz tej jednostki. Roman Skiba