40 lat temu, 26 sierpnia 1980 r., mieszkańcy Wrocławia bezskutecznie oczekiwali na przystankach na swoje autobusy. W zajezdni autobusowej nr VII padło hasło: "strajkujemy". Protest był wyrazem poparcia dla wydarzeń na Wybrzeżu, a dzisiaj - jak oceniają historycy - był krokiem milowym do powstania ówczesnej "Solidarności", ale także do budowania tożsamości Wrocławia. - Myśmy zostali Wrocławiem - takim wspaniałym, dumnym miastem, przez 16 miesięcy jednym z centrów "Solidarności", a po stanie wojennym jeszcze bardziej odważnym, walczącym Wrocławiem - mówił Polsat News Krzysztof Turkowski, współorganizator wrocławskiego strajku. "Odnaleźliśmy zakurzone słowo" Sześć dni protestów w zamkniętej, niedostępnej zajezdni były "karnawałem Solidarności". Zrzeszyły się bardzo różne środowiska opozycyjne w stosunku do ówczesnych władz, reprezentujące również różne interesy. Jednak nie wystosowano osobnych postulatów. Wszyscy w pełni poparli postulaty przedstawione w Stoczni. - Po pierwsze odnaleźliśmy takie zakurzone słowo, którego nikt nie używał przez dziesiątki lat - przyzwoitość - wspomina Władysław Frasyniuk, współorganizator wrocławskiego strajku. Jak dodał, "to pozwoliło nam, ludziom o różnych poglądach - bo przecież o to walczyliśmy, żeby mieć prawo do różnych poglądów - zobaczyć w drugiej osobie człowieka i byliśmy ciekawi tego człowieka". - Ta ciekawość, umiejętność słuchania to niezwykle ważna rzecz, której nauczyliśmy się w sierpniu 1980 r. - mówił. W środę we Wrocławiu upamiętniono tamte wydarzenia. Jednym z ważniejszych elementów obchodów jest multimedialna wystawa "Zajezdnia Strajkuje", gdzie każdy odwiedzający może poczuć atmosferę i nastroje panujące 40 lat temu. Elementami obchodów 40-lecia wybuchu strajku w zajezdni autobusowej przy ul. Grabiszyńskiej były też panele dyskusyjne i spotkania. Rano wyruszyła także sztafeta, której uczestnicy 30 sierpnia dotrą na Wybrzeże.