- Byłem już spakowany, gotowy do drogi i ... na ostatnim treningu poczułem ostry ból w lewej nodze. Okazało się, że "poszedł mi" mięsień dwugłowy uda. Musiałem więc zrezygnować ze startu na piątym w karierze kontynencie. To dla mnie wielki dramat, jestem załamany. Na nic zdały się całoroczne przygotowania, przepadło kilkanaście tysięcy złotych. Odkładałem pieniądze na podróż ze swojej górniczej emerytury przez wiele miesięcy - powiedział Radke. Jak zaznaczył, jeszcze nigdy nie wycofał się z udziału w maratonie. - Byli tacy, którzy radzili mi wyjechać mimo wszystko i zejść z trasy po rozpoczęciu biegu. Ale nie byłbym sobą, gdybym zdobył się na taki krok. Szanuję ludzi, którzy mi pomagają, nie mógłbym spojrzeć na siebie w lustrze. Na razie trudno mi pozbierać myśli. Wałbrzyszanin ma nadzieję, że ta pechowa sytuacja, znajdzie zrozumienie u jego sympatyków i dobroczyńców. - Gdy wrócę do zdrowia, rozpocznę przygotowania do kolejnych maratonów, które są sensem mojego życia. Może uda mi się wystartować w Sydney w przyszłym roku, może spróbuję zdobyć inny kontynent. Oprócz Australii nie biegałem jeszcze w Afryce i na... Antarktydzie - dodał. Witold Radke przed 15 laty zmagał się z ciężką chorobą serca i nie był w stanie nawet chodzić po mieszkaniu. Udało mu się jednak ją pokonać dzięki ruchowi. Do dziś ukończył 76 maratonów, w tym 71 za granicą, bo - jak podkreśla - biegając można poznawać świat.