Prokuratura od prawie dwóch bada okoliczności pewnego wypadku. Sprawa wydaje się prosta - w radiowóz uderzył maluch, prowadzony przez pijanego kierowcę. Ten jednak uparcie twierdzi, że to świdniccy policjanci spowodowali wypadek, bo zaparkowali samochód w niedozwolonym miejscu. Paradoks polega na tym, że auta nie można naprawić, dopóki prokurator nie zakończy sprawy. Policja nie ma pieniędzy na naprawę, ale nawet gdyby jakimś cudem znalazła 40 tys. zł, to bez ustalenia winnego kolizji, firma ubezpieczeniowa nie wypłaci odszkodowania. A postępowanie jest zawieszone. "Zleciliśmy ważną ekspertyzę biegłym, a to trwa" - wyjaśnia Monika Kowalska, prokurator rejonowy w Świdnicy. - Mamy świadomość, że policja czeka na koniec naszych działań, ale musimy rzetelnie zbadać sprawę - dodaje. Jej zdaniem, nie ma mowy o opieszałości. Nie potrafi jednak określić, kiedy postępowanie się zakończy. Na pewno nie stanie się to w tym roku, bo jeszcze parę miesięcy trzeba czekać na opinię biegłych. - Sytuacja jest absurdalna - denerwuje się komendant Andrzej Kląskała. "Próbowałem to urządzenie odzyskać, by pracowało i zarabiało na siebie, ale jestem bezsilny. Nie mogę go wymontować, bo straci gwarancję" - powiada. Policjanci ze świdnickiej drogówki co jakiś czas oglądają swoje super auto w garażu i ciężko wzdychają: "Ech, co to był za wóz, a jaki radar. Prawdziwy postrach drogowych szaleńców". Patrole czekają, zaś auto w tym czasie traci na wartości. Rocznie 4-5 tys. zł. Policja nie ma też korzyści z wideoradaru, a wcześniej, w ciągu miesiąca, dzięki niemu zatrzymywano ponad stu piratów drogowych. Z mandatów uzbierało się 30 tys. zł - pisze "Słowo Polskie".