Problem biedaszybów nasilił się wraz z pogarszającą się po kryzysie sytuacją na rynku pracy. Według danych straży miejskiej, w Wałbrzychu znajduje się co najmniej 18 wyrobisk, na których wciąż kopie ponad sto osób. Przed siedmioma laty ta liczba była znacznie wyższa i przekraczała dwa tysiące. Od momentu zamknięcia kopalń w mieście, nielegalne wydobycie węgla wciąż jest faktem. Przełomowy był rok 2002, kiedy to zginęła pierwsza z sześciu ofiar. Kilkanaście dni temu, doszło do kolejnego dramatycznego wypadku w okolicach Sobięcina przy ul. Sportowej. - Poszkodowany został przysypany 100 metrów od miejsca, gdzie zginął pierwszy z kopaczy - tłumaczy Kazimierz Nowak, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Wałbrzychu. Mężczyzna utknął 16 metrów pod ziemią. Do wyciągnięcia biedaszybnika niezbędny był sprzęt straży pożarnej. Na miejsce wezwano także Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. O wydarzeniu policję powiadomił kolega zasypanego. Po trzech godzinach walki o życie mężczyzny, służby ratunkowe wydobyły go na powierzchnię. Jak się potem okazało, drążący tunel, był pod wpływem alkoholu. Łopata, kilof, spryt, ale gdzie logika? To zdarzenie jak i sześć poprzednich wypadków śmiertelnych, nie odstrasza kopaczy, którzy wciąż metodą odkrywkową lub podziemną wydobywają węgiel. Wykorzystują do tego jedynie kilofy, łopaty i siłę własnych mięśni. Nie używają zabezpieczeń i kasków. Wydrążone tunele sięgają nawet 20 metrów. Czasami budowane są prowizoryczne wyrobiska, które wielokrotnie nie wytrzymują naprężenia i strop się zawala. Praca na biedaszybach to ciężki kawałek chleba. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy uprawiają ten proceder. Mężczyźni zorganizowani są w kilkunastoosobowe grupy. Znajdziemy wśród nich dołowych, pakowaczy czy przodowych. Każdy zespół pracuje na przydzielonym terenie. Na pytanie skąd wiedzą, gdzie znajdują się największe pokłady, "górnicy" odpowiadają, że wystarczy kopać tam, gdzie rosną paprocie. Biedaszybnikom nie przeszkadza fakt, że co jakiś czas dochodzi tu do wypadków. - Nie boimy się. W każdej pracy jest jakieś ryzyko - przekonują wspólnie. Biedaszyby powstają przede wszystkim na Sobięcinie, Starym Zdroju, Białym Kamieniu i Nowym Mieście. Nie trzeba wchodzić głęboko w las, aby dostrzec tych, którzy od wczesnych godzin porannych fedrują wykopy tuż za podstawówką nr 23 w okolicach mauzoleum. Na pierwszy rzut oka widać, że czują się tu bardzo swobodnie. Tuż obok, znajduję się wyrównany teren, ze świeżo rozsypaną ziemią. Zdaniem tutejszych wałbrzyszan, księżycowy krajobraz biedaszybów rozprzestrzenia się lawinowo. - Widać tu mnóstwo połamanych drzew i coraz większe rozkopy, które stanowią ogromne zagrożenie - mówi Zbigniew Adamkiewicz, mieszkaniec Sobięcina. Większość lokatorów z ulicy Kosteckiego, biedaszyby widzi z okien. - Wielokrotnie zgłaszaliśmy to na policję i straż miejską, jednak efektów, jak nie było tak nie ma - twierdzi Józef Białota. - Mam wrażenie, że służby boją się reagować. My też się boimy, ale milczenie jest jeszcze gorsze. Być może im więcej ludzi zacznie o tym głośno mówić, władze miasta zareagują - żali się Białota. - Pamiętam sytuację, kiedy strażnicy nawet nie zabezpieczyli pełnych worków, których kopacze nie zdążyli zabrać - dodaje. - Na biedaszybach wielokrotnie widziałem także dzieci i kobiety - stwierdza Adamkiewicz. - To skandal, że przez tyle lat, nie można nad tym problemem zapanować - dodaje mężczyzna. Kupują, bo jest taniej Na szczęście nikt ze spacerowiczów do tej pory nie wpadł do kilkunastometrowych wyrobisk. Jak mówi Nowak, zdarzały się przypadki, że ofiarą wykopów padały dzikie zwierzęta. Nowe biedaszyby powstają nieustannie jak grzyby po deszczu. - W miejscu, gdzie koparki zasypują wyrobiska, następnego dnia z powrotem powstają doły - stwierdza Nowak. Złapanie kopaczy na gorącym uczynku także należy do rzadkości. - Mężczyźni uciekają jak tylko zobaczą strażników. Bardzo często kilkoro z nich, stoi na "czatach"i ostrzega przed obławą - komentuje Nowak. O wiele częściej strażnicy znajdują worki z miałem i węglem i przekazują je do Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej S. A. Mimo, że "łapanka" przypomina zabawę w kotka i myszkę, mundurowi nie zamierzają zaprzestać ścigania. Nowak zapewnia, że kontrole były, są i będą. Z kolei zdaniem "górników", metody funkcjonariuszy polegają na wrzucaniu zapalonego worka do wyrobiska. - Będziemy tu, dopóki będzie węgiel - zgodnie krzyczą "górnicy". Sprawa ma jednak dwie strony medalu. Nie jest tajemnicą, że wałbrzyszanie chętnie kupują węgiel w workach. Jest po prostu dużo tańszy i łatwo dostępny. Nieoficjalnie wiadomo, że dystrybucja węgla odbywa się poprzez skupy, a wałbrzyski miał jest rozwożony po całej Polsce. Kopacze nie ukrywają, że "czarne złoto" dobrze się sprzedaje. Za worek można wynegocjować cenę 3, a nawet 5 zł. - Dziennie wykopujemy około 2 ton - chwali się Marian. - Zarabiamy 500, a nawet 600 zł miesięcznie - dodaje. Wałbrzych czarną sławą owiany... "Górnicy" wspominają, że już kilkakrotnie stali się atrakcją turystyczną. - Miesiąc temu przyszli tu wycieczkowicze z Górnego Śląska. Rozmawiali z nami, robili zdjęcia - komentuje Marian. Warto wspomnieć, że o "walorach turystycznych" nie zapominają autorzy albumów. Jednym z takich jest książka pt. "Śląsk. Polska niezwykła", której autor zachęca do zwiedzania... biedaszybów. Jego zdaniem jest to "nie lada gratka dla miłośników geoturystyki". Wieści o biedaszybach docierają także za granicę. W marcu do Wałbrzycha przyjechali dziennikarze z Austrii, którzy przygotowali reportaż na ten temat. Biedaszybowcy z wykształceniem W szeregach kopaczy można znaleźć nie tylko jak zwykło się mówić "podejrzany element", ale i ... studentów. Jednym z nich jest Stanisław S., absolwent polonistyki, który swoją "przygodę" z węglem rozpoczął kilka miesięcy temu. Chłopak tłumaczy, że nie może znaleźć pracy w mieście. - Rozpocząłem nawet studia na Uniwersytecie Wrocławskim, jednak z nich zrezygnowałem. Byłem za granicą i wróciłem tu, do pracy na biedaszybach - tłumaczy rozżalony mężczyzna. Na pytanie czy długo ma zamiar się tym zajmować, odpowiada ze zrezygnowaniem, że nie wie, a w sumie to już się do tego przyzwyczaił. Kopanie stało się rodzinnym interesem. Dowodem na to jest ojciec Stacha, który także od wielu lat sprzedaje węgiel w workach. Mężczyzna nie krył swojego wzruszenia, kiedy opowiadał o swoim wykształconym synu. - Ludzie mają nas za najgorsze ścierwo, to przykre - ze łzami w oczach mówi około 50 - letni mężczyzna. Mirek wykopuje "czarne złoto" od 12 lat. - Mamy rodziny, chcemy zapewnić im jedynie normalny byt. To i tak kropla w morzu potrzeb, ale przynajmniej nasze dzieci nie chodzą głodne - tłumaczy. Pracujący tu mężczyźni nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że ich zarobek jest nielegalny. Jednak bardzo dobrze orientują się, co za to grozi. Jak się okazuje prawo w tej kwestii nie jest surowe. - To wykroczenie i można zapłacić za nie ponad 5 "stów" lub iść do kryminału na 17 dni - precyzyjnie tłumaczy Stachu. - Nie mamy z czego zapłacić, więc grzywnę zamieniają nam na porządki przy szkole nr 23 -dodaje. Gminna walka z wiatrakami? W latach 2003-2005 ruszył program pomocy "Biedaszyby - alternatywne miejsca pracy". Projekt nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Pracę dzięki pomocy miasta otrzymało około 500 kopaczy. Mężczyźni znaleźli zatrudnienie między innymi w straży miejskiej i na portierniach. Wielu z nich pracowało w firmach porządkowych. Niestety wałbrzyszanie nie potrafili utrzymać swoich miejsc pracy. - Z tej grupy osób, mogę wyliczyć może z 30 takich, które wywiązywały się ze swoich obowiązków. Wielu z nich przychodziło do pracy pod wpływem alkoholu, spóźniało się lub nie przychodziło wcale - wylicza Nowak. Pomocną dłoń dla biedaszybników wyciągnęła także ponad rok temu jeleniogórska firma budowlana. Do pracy w Belgii miało pojechać kilkudziesięciu mężczyzn z Wałbrzycha. W tym wypadku to jednak przedsiębiorstwo nie wywiązało się z umowy. - Każda praca moim zdaniem jest lepsza niż niebezpieczne fedrowanie. Kopaczom bardzo trudno jest się przestawić na legalną pracę, gdzie obowiązują pewne zasady, przede wszystkim zakaz picia, a to wśród nich zwyczaj. Tłumaczenie, że od lat nie mogą znaleźć zatrudnienia mija się z prawdą, bo przecież jeszcze niedawno, rynek pracy dla osób fizycznych był łaskawy, a i teraz jest już na szczęście trochę lepiej - puentuje Nowak. Marzena Michalec marzena@nww.pl Czytaj również: Biedaszyby gratką dla turystów? Szyby biednych ludzi Biedaszyby nadal źródłem utrzymania