- Zostało nas zaledwie 64, a to przecież nie są duże pieniądze. Jednak postępowanie wałbrzyskiego sądu w tej sprawie jest co najmniej dziwne - mówi Jan Jachim, były górnik. Przegrywają kolejne sprawy, ponieważ nikt, łącznie z Ministerstwem Skarbu Państwa, nie jest w stanie wyznaczyć następcy prawnego Antracytu. Nie ma następcy, nie ma świadczeń. Mieszkanie na Podzamczu. Stół niemal w całości zawalony papierami. Na kanapie siedzi Jan Jachim, były górnik. Sprawę Antracytu ma w małym palcu. Wraz z kolegami od kilku lat walczy o zaległe świadczenia. Dla nich sprawa jest oczywista, mówienie o tym, że nie ma następcy prawnego to zasłona dymna. Odsuwanie problemu w czasie. - W sądzie walczymy od 2004 roku. Większość spraw przegraliśmy, ale teraz to się zaczyna zmieniać - tłumaczy. Do wypłaty zaległych odpraw jednak wciąż bardzo daleko. Fakty sprzed dekady. Likwidację Zakładu Wydobywczo-Przetwórczego "Antracyt" w Wałbrzychu, rozpoczęto w czerwcu 1998 roku. Trzy lata później, wykreślono tę spółkę z rejestru przedsiębiorstw. Obowiązki spadkobiercy przejęły Wałbrzyskie Kopalnie Węgla Kamiennego, a po ich całkowitej likwidacji Spółka Restrukturyzacji Kopalń S.A. w Katowicach. - W czerwcu 1999 roku została podpisana umowa między likwidatorem Antracytu a WKWK, która właśnie kopalnie wskazała jako naszego następcę prawnego - mówi Jan Jachim. Ci pracownicy, którzy mieli przepracowaną odpowiednią ilość lat odeszli na emerytury, reszta poszła na urlopy górnicze. Składki na ZUS były regularnie odprowadzane, ludzie nie podejrzewali, że za kilka lat, będą mieć potężne problemy z uzyskaniem należnych im świadczeń. Dla posłanki PO Katarzyny Mrzygłockiej ta sprawa to kolejny dowód na to: - Że likwidacja wałbrzyskiego zagłębia nie była przeprowadzona z należytą starannością. Sprawa wydaje się być oczywista. - Przecież to była jednoosobowa spółka Skarbu Państwa i to właśnie on powinien być następcą prawnym - tłumaczy Mrzygłocka. Niestety pierwsze kroki, które podjęła w tej sprawie, raczej nie dają szans na szybkie rozwiązanie problemu. Interpelowała m.in. w Agencji Rozwoju Przemysłu i w ministerstwie. - Odsyłają nas do sądu wałbrzyskiego lub syndyka - podsumowuje, jednak jak podkreśla nie zamierza składać broni. Tę samą drogę przechodził już kilka lat temu ówczesny senator SDPL Mirosław Lubiński. - Mieliśmy opinię prawną senatu, która była dość oczywista i mówiła o wyznaczeniu następcy prawnego, mimo to do tego nie doszło - tłumaczy.